Strony
▼
niedziela, 2 sierpnia 2015
Włóczęga Wyspowo - Gorczańska
Dzień pierwszy - 28 lipca 2015.
Rajbrot - Dobra. Dystans - 25 km. Suma podejść - 733m.
Na szlaku: Rajbrot 330m, Łopusze Wschodnie 579m, Łopusze Zachodnie 651m, Rozdziele Dolne, Przełęcz Widoma, Góra Kamionna 801m, Góra Pasierbiecka 764m, Tymbark, Dobra 490m.
"Wędrowanie necesse est" - trawestacja znanego powiedzenia jest mottem tej wędrówki.
Jest ona o tyle odmienna od niemal wszystkich poprzednich, że nie ma konkretnego wielodniowego planu, a jest wielką improwizacją konstruowaną z dnia na dzień. Czyli: dzisiaj idę tam, a jutro się zobaczy".
Na pierwszy dzień plan był prosty, - busem do Rajbrotu, stamtąd znaną i wielokrotnie przemierzaną trasą na Pasierbiecką Górę, dalej niebieskim do Tymbarku, a dalej bez szlaku asfaltem do Dobrej, gdzie mieszka kolega.
Jako zadeklarowany śpioch, na szlak wyruszyłem około wpół do jedenastej. Piękna lipcowa pogoda zniewalała, ale też zachęcała do wędrówki.
Przez Rajbrot przebiega niebieski szlak, którym mijając Orlika, ruszyłem pod górę w stronę Łopusza Wschodniego.
Pożegnawszy piękną panoramę północną, zagłębiłem się w leśne ostępy. Na środku drogi natknąłem się na trzy grzyby, ale były to jedyne kapelusze jakie tego dnia i tego lata znalazłem.
Drogę przez las znam doskonale, toteż po chwili zameldowałem się na szczycie Łopusza Wschodniego.
Szczyt może nie jest wysoki, ale dostarcza kolejnych widoków na południe. Otwiera panoramę Pasma Łososińskiego i Limanowskiego, eksponując z prawej Górę Kamionną, w kierunku której zmierzam.
Trud i wysiłek zmagania się z górą (he he...), postanawiam uczcić kawałkiem świetnej czekolady. Zarekomendował mi ją kolega i ani trochę nie rozminął się z prawdą. Czekolada była rewelacyjna!
Kontemplując piękno mijanej okolicy, minąłem Łopusze Zachodnie i przez pola pełne zbóż, chaszcze słodkich czernic i nieco zdziczałe jabłoniowe sady, zszedłem do Rozdziela.
Szybko przekroczyłem drogę asfaltową i wspiąłem się na Widomą, skąd spojrzałem na dopiero co odwiedzone Łopusza i odbiłem węższą dróżką w stronę pobliskiej Góry Kamionna.
Któryż raz tu już byłem... By nie powtarzać starej marszruty przez Pasierbiec, na rozstajach utrzymałem się na szlaku niebieskim. Za Pasierbiecką Górą jego oznakowanie jest czytelniejsze dla nadchodzących z przeciwka, ale od czego jest się starym wędrowcem...
Maszerując drogami leśnymi, polnymi i asfaltowymi, obok starej chaty doszedłem do Tymbarku, skąd regularną drogą asfaltową - o zgrozo - bez szlaku - dotarłem do kolegi w Dobrej, gdzie podjął mnie na pięknej, pachnącej wonnym drewnem, przytulnej werandzie.
Dzień drugi - 29 lipca 2015.
Dobra - Lubomierz-Rzeki. Dystans - 23 km. Suma podejść - 1238m.
Na szlaku: Łopień 951m, Przełęcz Rydza-Śmigłego 696m, Mogielica 1170m, Przełęcz pod Krzystonowem 880m, Krzystonów, Jasień 1051m, Polany, Rzeki 770m.
W nocy polało. Tak zresztą wynikało z prognoz, dlatego też chytry plan obejmował nocleg u kolegi ;-) Ale i tak chętnie do niego zaglądam.
Na Łopień ruszyłem bez szlaku. Znam nieco te okolice, więc przez łąki doszedłem do lasu, od którego droga doprowadziła mnie do szlaku.
Łopień minąłem z marszu, acz po drodze zdarzyło mi się żerować na borówkach, malinach i czernicach.
Przełęcz Rydza Śmigłego śmignąłem bez zatrzymywania się i po raz kolejny zaliczyłem szczyt Mogielicy.
Lubię Polanę Stumorgową. Z jej najwyższego punktu można podziwiać szerokie panoramy, co obecnie nieco straciło na znaczeniu z racji postawienia wieży widokowej na szczycie najwyższej góry Beskidu Wyspowego. Ale można tu także zabiwakować, czy tylko na chwilę się zatrzymać.
Ja jednak wytrwale napierałem przez góry i doliny, by minąwszy Polanę Wały, przy Jasieniu na pięknej Polanie Skalne zajrzeć do koliby i powędrować dalej szlakiem.
Od Jasienia lubię odcinek do Rzek. Niby idzie się przez las, ale co chwile otwiera się kolejna polana i co jedna to piękniejsza. Są całkiem puste, wręcz dziewicze, są zabudowane małym domkiem właściwie już w lesie, są i zamieszkałe, ale przytulne i malownicze, z nieodłącznym pierwiastkiem dzikości i surowości.
Trzeba pilnować oznaczeń, które momentami gdzieś się zapodziewają, zwłaszcza na Polanie Przysłopek, gdzie za asfaltem trzeba trzymać się ścieżki biegnącej w prawo do drzewek przy łące, by tam odnaleźć oznaczenia szlaku.
W Rzekach jakoś mocno ciągnęło chłodem. Wilgoć i chłód skłoniły mnie do poszukania miejsca pod namiot gdzieś wyżej, ale gdy trafiłem na podwórko nad główną drogą asfaltową, dostałem propozycję przespania się pod dachem za niewielką opłatą, z czego po chwili wahania skorzystałem.
Dopadły mnie tam dwie młodziuteńkie szczebiotki, z których jedna koniecznie chciała wszystko wiedzieć, więc połowa mojego ekwipunku służyła za pomoc dydaktyczno - demonstracyjną, a do tego musiałem jeszcze opowiadać o swoich wędrówkach, co przy zainteresowaniu słuchaczy nader chętnie czynię. :-)
Dziewczynki wcześnie poszły lulu, ja zaś wykonałem jednoosobową naradę sztabową nad mapą Gorców, zatwierdziłem plan, podłączyłem smyrfona do ładowarki, po czym wsunąłem się do przytulnego puchacza i smacznie zasnąłem.
Dzień trzeci - 30 lipca 2015.
Rzeki - Baza Namiotowa Gorc. Dystans - 17 km. Suma podejść - 1000m.
Na szlaku: Rzeki 670m, Nowa Polana 841m, Głębieniec, Świnkówka, Gorc Kamieniecki 1133m, Baza Namiotowa Gorc1117m, Przysłop 1187m, Baza Namiotowa Gorc 1117m.
W Rzekach bywał Papież Jan Paweł II za swoich młodszych lat, kiedy jako "Wujek" przemierzał górskie szlaki. Zatrzymał się właśnie w tym domu, w którym spałem i ja... Z przyjemnością obejrzałem zdjęcia i wysłuchałem wspomnień.
Śniadanie wciągnąłem szybko i sprawnie. O jedenastej skoro świt ;-) byłem już na szlaku.
Plan był niesprecyzowany: wejść na Gorc Kamieniecki, odwiedzić bacówkę w której niegdyś spałem, dojść do Bazy Namiotowej Gorc i stamtąd gdzieś dalej, może na Luboń.
Minąwszy Świnkówkę, gdzie kontemplowałem piękne widoki, wyszedłem na łąkę, z której przeszedłem do bacówki. W wakacje miała powodzenie i chyba pełny stan, bo obok stały jeszcze dodatkowo dwa namioty.
Przez piękną polanę powędrowałem zatem do Bazy.
W bazie sympatyczne bazowe zaproponowały, bym został tam na noc. Właściwie nigdzie mi się nie spieszyło, a ta wędrówka miała być bardziej włóczęgą niż nabijaniem kilometrów, więc przystałem na taką propozycję.
Miałem jednak trochę energii w nogach, więc postanowiłem zostawić plecak i przejść się jeszcze choć kawałek po okolicy. Akurat jedna z będących tam dziewczyn - Beata miała podobny plan, więc połączywszy siły, przeszliśmy kawałek w stronę Jaworzyny, gdzie wpół drogi jest piękna polana na Przysłopie i tam podziwialiśmy imponującą panoramę Tatr.
Było już późne popołudnie, toteż tak niebo jak i oświetlone zachodzącym słońcem granie Tatr, połyskiwały mocnymi barwami zachodu.
Z ostatnim światłem dnia powróciliśmy do Bazy, gdzie wkrótce przy ognisku rozbrzmiały dźwięki gitary i po gorczańskich halach spłynął w doliny rozśpiewany zew gór...
Dzień czwarty - 31 lipca 2015.
Baza Namiotowa Gorc.
Nie uwierzycie. Zostałem w bazie na cały dzień. Bazowe - Basia i jej pomocniczka Kornelia tak mnie namawiały, że uległem...
Totalny luz i obozowe życie. Pierwszy dzień mojego górskiego wędrowania, kiedy nie założyłem na grzbiet plecaka i nie przeszedłem choćby kilkunastu kilometrów.
Wyspałem się jak zawsze do syta, wykonałem poranne ablucje i w bazowej kuchni przyrządziłem śniadanie.
Wczorajsze towarzystwo już wyszło na szlaki, ostatni wędrowcy zbierali się do wymarszu.
Ja zaś ...zostałem. Rozglądam się po bazie i po chwili wpadam na chytry plan.
W namiocie bazowym wisi koszulka z nadrukiem bazy GORC, a przy niej wisi kartka z reklamowym hasłem: "Ona może być Twoja za jedyne 25 zł..." Po bazie krząta się młoda dziewczyna - Kornelia - młodsza bazowa, więc zaczynam realizować tenże plan. Proszę ją by usiadła sobie za stolikiem na którym wisi karteczka. Nieświadoma mojego podstępu siada, ustawiam jej pozę i po chwili zdjęcie gotowe.
Dopiero po chwili pokazuję i tym samym wywołuję kontrowersje.
Załoga bazy proponuje, by może dopisać przy kwocie jedno zero, ale nawet 250 w tym podstępnym kontekście to według mnie za mało :) Zdjęcie budzi ogólną radość, a ja zapowiadam jego publikację na blogu za wyraźną adnotacją, że chodzi oczywiście o żart sytuacyjny. Bo tak też jest w istocie.
W bazie panuje bowiem wesoły i przyjacielski nastrój i prawdziwie górska atmosfera.
Przyglądam się panelowi słonecznemu sprzężonemu z akumulatorem przez regulator, ale zestaw coś nie za bardzo działa, więc doprowadzam go do tymczasowej używalności z pominięciem regulatora.
Potem biorę się za rąbanie drzewa, by energię przeznaczoną na wędrówkę, spożytkować na coś przydatnego.
Co chwilę ktoś przychodzi do bazy. A to indywidualni piechurzy, a to wycieczka szkolna.
Właśnie nadeszła czereda dzieciaków z opiekunami i okazuje się, że są ze szkoły do której uczęszczała Kornelia. Więc atmosfera staje się jeszcze przyjaźniejsza, woda na herbatę miętową bulgocze w kociołku i robi się rojno i gwarno.
Nadchodzi pora obiadowa. Dowiaduję się, że będą racuchy bananowo-jagodowe, co poważnie napędza mój apetyt. Kornelia staje przy kuchni, a reszta towarzystwa znosi porąbane przeze mnie drwa.
Zaiste, dzisiejsze danie było znakomite, ale trzeba będzie odpracować ten poczęstunek i rozprowadzić nieco energii. Kiedy inni bazowicze po uczcie oddają się słodkiemu lenistwu, ja ponownie przerabiam opasłe drewniane kloce na małe, mniejsze i najmniejsze drewienka. Nie jest to lekkie zajęcie, ale wolę budować krzepę niż gnuśnieć.
Mniejsza siekierka przypomina mi indiański tomahawk. Niegdyś tą straszliwą bronią władałem swobodnie, toteż i teraz zabieram się do treningu.
Powrót do dawnej świetności zajmuje chwilkę, po której toporek zatapia się w pniu po krótkim locie. Dzisiaj w bazie nie mam wrogów ;-)
Kornelia chyba pozazdrościła mi machania ciężkim Fiskarsem i także postanowiła mieć przerąbane ;-) Udzieliłem jej krótkiego instruktażu, zlokalizowałem apteczkę pierwszej pomocy i donośnym głosem ostrzegłem ewentualne ofiary. ;-)
Jednak moje obawy okazały się płonne, a młoda dama zdobyła kolejną sprawność bazową.
Powoli nadchodził wieczór. W naradzie sztabowej ustaliliśmy, że wybieramy się na hale Gorca Kamienieckiego by obejrzeć zachód słońca. Do tego czasu do bazy zaczęli się schodzić wędrowcy, z których część podchwyciła nasz plan.
O słusznej porze wyszliśmy w stronę szczytu Gorca i zeszliśmy na pobliską halę. Na niewielkim pagórku są ławki i stolik - znakomite miejsce do kontemplowania ostatnich chwil dnia.
Słońce już chyliło się ku zachodowi, na bezchmurnym niebie dając ciepłą pomarańczową poświatę, malującą okolice w barwy soczystej i głębokiej palety żółci, pomarańczu z niewielką domieszką różowiejącej czerwieni.
Na koniec dnia zdążali do bazy ostatni wędrowcy. Przywitaliśmy ich na naszym punkcie obserwacyjnym i zaprosili do obejrzenia malowniczego spektaklu.
Trzech gentelmenów okazało się nie tylko amatorami teatru natury, ale okazali się nadzwyczaj obficie wyposażeni w wielość dóbr kulinarnych, jak i tych, które doskonale wzmacniają więzy towarzyskie.
Na stoliku momentalnie pojawiły się kabanosy, ogóreczki, grzybki, a gustowne szklaneczki olśniewająco mieniły się wodą ognistą, połyskującą w promieniach właśnie zachodzącego słońca.
Tak wyśmienitej uczty zaprawionej kunsztem wieczornych gości, dawno nie widziałem.
Z jednej strony zachodzące słońce, z drugiej wschodzący księżyc budowały magię miejsca i chwili. Czegoś takiego nie sposób doświadczyć w zadymionych knajpach mrocznych dolin.
Góry i ludzie gór potrafią niemal z niczego stworzyć to, co między ziemią a niebem jest kwintesencją przygody wśród przyrody. I niczego nie mamy tu ani za mało, ani w nadmiarze, choć raz jest mniej, a raz więcej...
Przed zapadnięciem gęstego zmroku zrobiliśmy porządek i wróciliśmy do bazy.
W bazie zaś zapłonęło ognisko, zabrzmiały dźwięki gitary, po hali niósł się śpiew z dominującą nutą radości, wesela i w harmonii dobrego towarzystwa.
Ludzi tej nocy było do oporu, wszystkie namioty bazowe miały pełne obłożenie, moja trumienka zresztą też, a kolega Tadeusz - nasz rewelacyjny barista, spał pod chmurką, a dokładniej pod świerkiem. :)
Pozostanie w bazie na cały dzień i na noc, było zatem doskonałym posunięciem. :)
Dzień piąty - 1 sierpnia 2015.
Baza Namiotowa Gorc - Baza Namiotowa Lubań. Dystans - 18 km. Suma podejść - 790m.
Na szlaku: Mraźnica1180, Gorc Młyniecki, Młynne, Ochotnica Dolna 489m, Lubań 1225m, Baza Namiotowa Lubań 1211m.
Włóczęga ma to do siebie, że jest wielką improwizacją i nie musi trzymać się szlaku.
Co więcej, jak pokazuje przykład dnia poprzedniego, włóczęga nie musi polegać na włóczeniu się ;-) Lenistwo stacjonarne też dopuszczam.
Po nadprogramowym bazowaniu, przyszedł wreszcie czas na wyruszenie w drogę. Od Tadeusza dowiedziałem się o świetnej ścieżce poza szlakiem, przechodzącej obok posadowionej nieco na uboczu bacówki.
Po śniadaniu większość wczorajszych piechurów wyszła na szlaki, a trzon bazy oddawał się przenajróżniejszym przyjemnościom. Ci zaś, którzy wyruszali do bazy na Lubaniu, mieli jeszcze czas do wyjścia.
Powoli zwinąłem swój majdan, pożegnałem się z przemiłą obsługą bazy z przyległościami ;-) po czym lekko dociążony plecakiem, ruszyłem w stronę Gorca Młynieckiego.
Gorczańskie krajobrazy są niezwykle urzekające. Wielość grzbietów i masywów poprzecinanych dolinami obsypanymi wioskami i osadami uzupełniają dalsze formacje Beskidów i królujących na południu Tatr. Łagodność Gorców sprzyja budowaniu bacówek, jako że spora część tych gór leży poza obszarem Parku Narodowego. Owce na halach widać już coraz rzadziej, ale bacówki pozostały, służąc wędrowcom za znakomite schronienie.
Po kontemplacji przepięknych widoków w znakomitej pogodzie, schodzącą w dół zbocza krętą stokówką począłem i ja schodzić w dół.
Kopy słomy to widok rzadki już na polach z racji coraz powszechniejszej mechanizacji. Jednak nie wszędzie wielki kombajn jest w stanie dojechać, przez co położone wyżej pochyłe poletka bronią się skutecznie przed postępem cywilizacyjnym. Tu wciąż tradycyjne narzędzia takie jak kosa są jeszcze w użyciu. Dzięki temu, krajobraz gór ma wciąż ponadczasowy wygląd.
Świetnie się idzie bez szlaku. Można pójść gdziekolwiek oczy poniosą, choć tym razem cel jest określony.
Dochodzę do wsi Młynne, odnajduję znany mi szlak niebieski i podążam nim do Ochotnicy Dolnej.
Pod knajpką zatrzymuję się na drugie śniadanie i ruszam dalej. Na opłotkach spotykam koleżanki z bazy na Gorcu, które wyszły znacznie wcześniej i schodziły szlakiem, czyli krótszą trasą.
Kasia i Aga są obładowane, zwłaszcza Kasia w żaden sposób nie hołduje doktrynie Fast & Light. Jej plecak z podopinanymi dodatkami wygląda jak bagaż zawodowego szerpy.
Przez chwilę dotrzymuję im towarzystwa, jednak tempo dziewczyn wybija mnie z rytmu wędrówki. Proponują, bym szedł przodem, na co chętnie przystaję i napieram swoim tempem pod górę. Po dojściu do czerwonego szlaku (GSB) na grzbiecie, zatrzymuję się, by poczekać na dziewczyny.
Nadchodzą po dobrych dwudziestu minutach, ale widać, że bagaż daje im w kość. Kasi pożyczam swoje kijki - odda mi na Lubaniu. Znowu przez krótki odcinek wędrujemy razem, ale ich częste odpoczynki mi nie sprzyjają, więc daję na Lubań jako forpoczta. Po drodze chłonę przepiękne widoki, coraz szerzej roztaczające się na okolice w miarę zdobywania wysokości.
Na szczycie Lubania zauważam zaawansowane przygotowania do postawienia wieży widokowej. Fundamenty już zalana, a wokoło widać rozmach prac.
Przy krzyżu papieskim co i rusz ktoś kontempluje południowy horyzont, ja sam także pasę oczy cudnym widokiem.
Nieco poniżej rozłożyła się baza namiotowa. Gdy tam dochodzę, Święto Naleśnika trwa w najlepsze, a drużyn uczestniczących w konkursie jest naprawdę sporo. Widać ogromne zapasy, z których mogę skorzystać, co skwapliwie czynię. Wcinam kilka naleśników, choć muszę się dzielić patelnią i miejscem na piecu z innymi smakoszami. Przysłuchuję się nawoływaniom zachwalającym coraz to kolejne wersje naleśnika, nierzadko bardzo wymyślne, ale zawsze niesamowicie wesołe.
Miasteczko namiotowe rozrosło się dzisiaj na maksa - w bazie komplet w namiotach bazowych i gęsto od namiotów gości przybyłych na Lubań. Korzystam ze sporego audytorium i robię prezentację testowanego właśnie ultralekkiego śpiwora puchowego od Małachowskiego.
A wieczorem tradycyjne śpiewy przy ognisku i wesołe imprezowanie.
Dzień szósty - 2 sierpnia 2015.
Baza Namiotowa Lubań - Tylmanowa. Dystans - 7 km.
Na szlaku: Baza Namiotowa Lubań 1211m, Pasterski Wierch 1100m, Makowica 857m, Tylmanowa 392m.
Niedziela.Wszyscy smacznie chrapią, a ja zrywam się naprawdę skoro świt, bo dzisiaj umówiłem się z koleżanką na wędrówkę do Urbanka. Muszę więc zejść z Lubania, dotrzeć do Tylmanowej i jakoś połapać okazje do domu.
Po wyjściu z bazy staję pod szlakowskazem i chwilę podążam za znakami zielonymi i czerwonymi. Jednak niebawem czerwone znaki opuszczam i kieruję się nieco w lewo i w dół. Zatrzymuję się jeszcze by nazbierać jagód na pierogi. Słoiczek jest mały, ale i tak dwadzieścia minut mi to zabiera.
Górna część szlaku jest bardzo widokowa. Czas goni, ale nie sposób nie rozejrzeć się szeroko i choć przez krótką chwilę ogarnąć horyzont. Na szczęście czas mam dobry, więc dodatkowa zwłoka mieści się w chronometrażu.
W dolnych partiach stoku oznakowanie jest niezbyt czytelne, ale się nie przejmuję. Jest dróżka, więc i tak zejdę w dół do wsi, co też po niedługiej chwili następuje.
Dochodzę jeszcze do wiaty przystankowej i składam kijki. To nieomylny znak, że niespełna tygodniowa włóczęga właśnie została zakończona. Teraz tylko kilka przesiadek i na czas dojeżdżam do domu. Po szybkim przepaku z koleżanką wyruszam na kolejne kilkanaście kilometrów wędrowania. A Beskid Wyspowy i Gorce czekają na kolejną włóczęgę...
Całość zdjęć na mojej Pikasie -
https://picasaweb.google.com/112339065399764771934/BeskidWyspowyGorce2015?authuser=0&authkey=Gv1sRgCI2dq7DVprj_2AE&feat=directlink
Gratuluje wspaniałych chwil na szlakach górskich i nie tylko ( Bug). Świetny blog. Piękne zdjęcia. Opis wycieczek ekstra - tak myślałem czy kolega to nie jakiś polonista :P A korci mnie pytanie czym się zajmujesz na co dzień? Pytam skąd masz tyle czasu na wycieczki? Sam lubię chodzić ale pracuję zawodowo i nie zawsze jest czas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i do spotkania na szlaku.
Grzesiek Tokarczyk
Dziękuję za miłe słowa. Wędrówki traktuję całościowo. Skoro kocham góry a także i nizinne wędrowanie, chcę, by ich odbicie w moich relacjach było pełne - tak w formie obrazowej, jak i w słowie pisanym. A polonistą jestem niejako z automatu, bo jestem Polakiem. Godzi się przeto używać naszego pięknego języka z należnym mu szacunkiem, jakim obdarzam równie piękne polskie góry.
UsuńNa co dzień nie zajmuję się niestety niczym konkretnym - nie mam pracy... Ale dzięki temu mam bardzo dużo czasu, który poświęcam w znacznej mierze na wędrówki dalekie i bliskie. Jeszcze sporo ich czeka w kolejce do przelania na tego bloga.
Cenię sobie swoją wolność i pełnymi garściami z niej korzystam. Nie wiem, czy byłbym w stanie pójść na osiem godzin do pracy w mieście przez pięć - sześć dni w tygodniu...
Pozdrawiam i do spotkania!
To świetne życie prowadzisz :) Zazdroszczę, zawszę tak chciałem żyć, w wolności i wśród gór. Kiedyś miałem marzenie aby mieć schronisko turystyczne najlepiej w Bieszczadach w jakiejś dziczy, ale niestety życie sprowadziło mnie na ziemię. Ale może jeszcze kiedyś to spełnię, nie porzucam marzeń:)
UsuńA to jeśli można spytać z czego się utrzymuje kolega? No chyba że szóstkę w totka wygrałeś:) Oczywiście nie musisz odpowiadać.
Serdecznie pozdrawiam i czekam na dalsze zdjęcia i relacje.
Grzesiek T.
Kiedyś pracowałem zawzięcie i byłem w wirze pracy, pochłonięty niemal bez reszty. Marzenia odkładałem "na później". Ale zmarł mój dobry przyjaciel, następnie mój szef i jeszcze inni odeszli... Zrozumiałem, że nie można odkładać "na później", bo owo "później" może nie nastąpić...
UsuńGdy straciłem pracę, postanowiłem do czasu znalezienia następnej zrobić sobie trochę przerwy na chodzenie po górach. Wędrowanie uzależniło mnie od górskiej wolności niemal całkowicie. Od czasu do czasu zarobię coś na fotografowaniu, na usługach przewodnicko - pilotażowych i podobnych. Z pracy trochę zostało odłożone, a że żyję bardzo oszczędnie, to na minimum wystarczy. Mam trochę zdolności, niektórzy to doceniają i mam na owsiankę i czasem na ser do chleba.
Na wsi wśród lasów i wzgórz żyje się spokojnie i niedrogo. Całą resztę mam w górach. Dzisiaj znowu byłem w lesie :)
Pozdrawiam!
Jak już gdzieś czytałem, najlepsza szansa na zmianę życia to zwolnienie z pracy :) Też czasem mam różne dni i wahania co do dalszej przyszłości. Mam czasem ochotę rzucić wszystko w cholere i iść przed siebie w końcu dochodząc do sensu życia, ale.. Niestety zawsze jest jakieś ale... Może w końcu jak mnie zwolnią :) OK się trochę rozkleiłem. Miłego dnia i spacerów po górach.
UsuńGrzesiek T.
A ja znowu łaziłem, odwiedzałem tych, którzy odeszli na wieczną wędrówkę i znowu łaziłem po okolicy...
UsuńNajlepszym sposobem na utrzymanie się - zamiast pracy, jest zarabianie pieniędzy. ;-)
A mi ani praca ani zarabianie jakoś nie wychodzi.
Carpe diem!
Bardzo miło się czytało:)
OdpowiedzUsuńCo do mojego plecaka to jest w nim zawsze dużo jedzenia i picia:)) i aparat to zajmuje 1/2. Ponadto jestem strasznym zmarźluchem i ani razu nie żałowałam, że tyle ciuchów dźwiga szczególnie nocami przy ognisku i w namiocie, A mój osobisty grzejniczek rzadko chodzi po góry, więc jak śpię w namiotach lub pod chmurką to dużo D źwigam, jak w schronisku to chodzę z obładowaną 35L A nie 60L. Pozdrawiam Kasia Lorek
Kasiu, Kasiu... Twój plecak to dla mnie jedno wielkie przerażenie, ale skoro Ci z nim dobrze, to chyba o to chodzi.
UsuńJeśli ktoś wędruje z takim bagażem, to niechybnie znaczy, że kocha górskie wędrówki tak prawdziwie. Zatem gorąco pozdrawiam, dziękuję za ciepłe słowa i liczę na kolejne spotkanie na górskim szlaku. Pozdrów równie gorąco Agę, a grzejniczka zostaw w mieście, bo w górach jest tylu gorących facetów, że mogą i ogrzać, ale oby się na nich nie sparzyć... ;-)
Pozdrawiam i oby w plecaku nigdy niczego nie brakowało :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńŚwietny tekst! Opis biwakowej atmosfery przynosi fajne wspomnienia z gór. Czy należy spodziewać się recenzji butów kalenji ? :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiszę nie tylko relacje, ale i zawieram w nich emocje. Bo beznamiętne wędrowanie kończy się bardzo szybko, a jednocząc się z magią gór, można wędrować bez końca.
UsuńO butach będzie kilka słów, bo do recenzji nie dożyją ;-) Ale na razie muszę nadrobić furę zaległości, a zamiast pisać - chodzę to tu, to tam... :)
Pozdrawiam!
Fajnie opisujesz swoje przygody i wędrowanie po górkach okraszając je pięknymi zdjęciami. Klimaty faktycznie były przednie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!!! ...koledzy od błyszczących szklaneczek.
Mariuszu - jeśli spotykam tak fantastycznych ludzi jak Wasza paczka, jeśli o zachodzie możemy razem wychylić szklaneczkę w której gaśnie promień słońca, jeśli przy górskim ognisku kończymy dzień uśmiechnięci i szczęśliwi, to jakże inaczej mogę o tym pisać...
UsuńDziękuję za fantastyczną atmosferę, najbliższą błyszczącą szklaneczkę wychylę za Was.
Bywajcie!