Strony

sobota, 27 lutego 2016

Do Urbanka z nowym Kestrelem - 27 lutego 2016


Do Urbanka idę zwykle bez powodu, w którym mieści się niezwykle wiele powodów ;-)
Tym razem oprócz powodu standardowego, w ramach działań szczególnych były punkty:
  • ocena "w boju" nowej wersji plecaka Osprey Kestrel 38 model 2016,
  • rozchodzenie nowych butów - Zamberlan 307 Trail Lite HBS,
  • ocena skarpet kevlarowych od Fjorda Nansena,
  • ocena zestawu palnik BRS-3000T plus kubek TOAKS Light Titanium 600,
  • sprawdzenie stanu kolan, dających się we znaki od kilku miesięcy.


Wyszedłem klasycznie koło południa z lipnickiego rynku. Tu zwykle strzelam pierwszą fotę i uruchamiam zapis trasy.



Idąc w stronę dworu Ledóchowskich, spoglądam wstecz. Lubię tę perspektywę na rynek i dwa kościoły, drogę prowadzącą wzdłuż szeregu domów.



Za dworem przy źródełku kwitną pierwsze Lepiężniki Białe. Niezawodna to oznaka, że wiosna wielkimi krokami nadchodzi. Wspinam się po skarpie - jak zwykle bez angażowania rąk. Na wzgórzu za zaroślami otwierają się kolejne ascetyczne widoki, które niesamowicie lubię. Słyszę traktor - praca w polu wre, więc wybieram inną trasę i obchodzę prawym łukiem, dochodząc do wąwozu Traktu Węgierskiego.







U stóp Duchowej Góry, a właściwie na jej północnym zboczu, otwierają się szerokie horyzonty na Dolną, Gosprzydową i okolice Gnojnika. Lustrowanie widnokręgu zawsze sprawia mi wiele przyjemności.



Za Duchową w okolicach Suchej Wierzby na Sicinie, stawki - "Oczy Lasu" jeszcze ściśnięte lekkim mrozem, malują gwiazdę lodowej tafli na swej powierzchni. Za pobliskimi brzozami, w ciepłym świetle słonecznym wygrzewają się puszyste kotki bazi, które coraz obficiej obsypują wierzbowe gałązki.






Na plecach mam nowego Kestrela. Na razie niemal pusty, więc prawie nieobecny ciężarem, zgrabnie opina się na mnie. Za dwadzieścia minut dojdę do Urbanka, gdzie zatankuję dwie bańki na wodę.




Opuszczając granicę Lipnicy, wkraczam na długą prostą, by na jej końcu skręcić odnogą zielonego szlaku w lewo w dół Stokiem Małysza - nachylonym niczym rozbieg skoczni narciarskiej. Nowe buty mają bardzo twardą podeszwę i jeszcze nie bardzo czuję je na kamieniach i korzeniach. Z uwagą stawiam każdy krok, bo utrata równowagi na takim nachyleniu mogłaby mnie w ekspresowym tempie sprowadzić do podnóża góry, ale tego wolę uniknąć.



Dochodzę do kapliczki. Plan jest prosty - zatankować dwie pięciolitrowe butle i niemal dwulitrowy bukłak, zrobić herbatę i po godzinie pomaszerować dalej.
Na zewnątrz wieje wiatr, więc woda spokojnie gotuje się pod dachem. Do herbaty jest Prince Polo, więc na zewnątrz uskuteczniam słodką chwilę z gorącym czajem :)







Plecak już powoli nabiera rasowego profilu. System nośny układa się jak na reklamowych zdjęciach, gdzie zda się że opina niewidzialnego modela. Za chwilę zapakuję do niego dwie butle i pozostałość wody w bukłaku, co z całą resztą da mu wagę około 14,5 kg.



Ubieram plecak. Teraz ma słuszną wagę, choć może nie rozmieszczoną wewnątrz tak, jak pakuje się normalnie wyposażenie na wędrówkę. Butle mają nieco inną bezwładność i nie kształtują bryły plecaka tak elegancko, ale tu chodzi o ocenę przenoszenia obciążenia. Ta zaś jest nienaganna. Gdybym był nieco lżej ubrany, pokusiłbym się o ocenę przeprojektowanego panela tylnego, mającego kontakt z plecami i nowe kanały powietrzne.
Pas biodrowy mimo niepozornego wyglądu, swe zadanie spełnia doskonale. Przeniesienie ciężaru ładunku na niższe partie ciała jest wygodne, a regulacja pozwala znaleźć właściwy punkt komfortu, gdzie nie ma jeszcze ucisku, a jest już oparcie na kościach biodrowych. Do tego lekko dociągnięty pas piersiowy spinający boczne szelki, wąsko układa linę systemu nośnego. Dociągam lekko paski dystansowe nad ramionami i bryła ładunku dochodzi blisko pleców, pozostawiając odpowiedni dystans dla wentylacji. Mimo prawie granicznej wagi, po chwili marszu przestaję odczuwać obecność ciężaru na plecach. To zwykłe przyzwyczajenie, bo gdy w sezonie wędruję dniami i tygodniami, taki pakunek nie jest ciężarem. Jest ładunkiem dobrze dopasowanym dzięki komfortowemu plecakowi. Właśnie te cechy skłoniły mnie do wyboru plecaków Ospreya i pozostaniu przy dwóch modelach na przestrzeni lat.

Wychodzę na iwkowskie łąki. Iwkowa prezentuje się stąd dostojnie. Posadowiona w dolinie w widłach Beli i jej dopływów, rozciągnięta drogami, ciągnie swoje zabudowania i rozsadza je po łagodnych zboczach i polach. Wieżyca parafialnego kościoła góruje zaś jak maszt okrętu flagowego niewielką kopułą niczym z bocianim gniazdem... A okoliczne wzgórza tak niedawno jeszcze odwiedzałem...




Szpilówkę zdobywam w tym roku już nie pamiętam który raz, ale nie mniej niż czwarty. Także krzyż pod Piekarską odwiedzam chętnie, gdyż kilkaset metrów dalej pięknie widać Lipnicę, tuż przed drugim, właściwym szczytem Piekarskiej. Śniegu tu jeszcze nieco leży, a że nie zabrałem stuptutów, to do niskich butów czasem wsypuje się biały, wilgotny chłód.







Schodzę w dół do potoku. Tym razem trzymam się szlaku i nie zaglądam na przetrzebiony Stopierwszy - byłem tam już tyle razy, że przynajmniej sprawdzę, czy szlak nadal tak biegnie jak i dawniej ;-) Przy okazji na dość stromym zejściu sprawdzam jak ciężar się sprawuje na plecach i czy buty dobrze sobie radzą na kamieniach.
O plecaku mogę zapomnieć. Tylko wtedy gdy o nim myślę, czuję go na plecach. Gdy skupiam się na omijaniu zasp i ruchomych kamieni, bardziej poświęcam uwagę butom i ich podeszwom. No i jednak mogłem zabrać stuptuty...




Dochodzę do drogi leśnej, którą wzdłuż Potoku Piekarskiego biegnie czarny szlak. Nim mam zamiar wrócić do domu, choć zastanawiam się czy od składu drewna da się go przejść. Ostatnio był tak niesamowicie rozjeżdżony przez ciągniki drwali, że chyba tylko czołgiem da się bez problemu...





Niestety, - mróz puścił, a leśnicy nie odpuścili. Z konsternacją patrzę na buty topiące się w błotnej mazi, którą próbuję ominąć, jednak błoto rozlewa się od krańca do krańca. To tylko jakieś dwieście metrów, ale zdecydowanie najgorsze w dniu dzisiejszym.



Za potokiem dochodzę do drogi idącej do "ronda". Dalej szlakiem jeśli bym się nie utopił, to ubłocił po pachy niechybnie. Więc skręcam w lewo, bo najprawdopodobniej przeprowadzimy tu alternatywny szlak pieszo-konno-rowerowy. Las jest ciemny, bo i dzień się już nachylił, ale jeszcze nie muszę odpalać czołówki. Mijam niewidoczne pozostałości dawnej szopki leśników i po chwili marszu ciemną knieją, dochodzę do ronda, czyli do miejsca gdzie zbiega się sześć dróg, okrążając centralne grzęzawisko.





Od ronda idę w stronę Kramarzówki, zastanawiając się, czy obejść ją z lewej i prosto do domu, czy z prawej i odwiedzić jeszcze cmentarz. Dochodzę do rozstajów i ...po raz pierwszy w tym roku słyszę kosa! Przepięknie ciągnie trele o zachodzie, jego śpiew aż brzmi w usypiającym lesie. Nie poszedłem więc ani w lewo ani w prawo, a zabrnąłem wgłąb kniei, prowadzony przepięknym gwizdem połączonym z trelami. W najciemniejszej gęstwinie zatrzymałem się pod strzelistym świerkiem i stałem zasłuchany. Po kilku minutach ten niepozorny czarny ptaszek wykonał finalny śpiew i zamilkł. Ruszyłem przez gęstwinę, - na szczęście dobrze znałem tę połać lasu. Po chwili doszedłem do drożyny biegnącej od kamieni na szczycie do szkółki i tam dołączyłem do czarnego szlaku. Miałem przez chwilę wrażenie, że kos odprowadził mnie jeszcze kawałek.
W ciemnym borze mignęły mi jeszcze cztery sylwetki saren, a po kilku minutach opuściłem stary las.

Schodząc do Lipnicy, ujrzałem ją tonącą w pomarańczowych światłach ulicznych, upstrzoną rozświetlonymi oknami i przesłoniętą niemal niedostrzegalną wieczorną mgiełką. Czerwone dachy i bielejąca nad nimi strzelista wieżyca kościoła z równie czerwonym grotem dachu, niezawodnie potwierdziły tożsamość miejsca...



Pokłoniłem się jeszcze przodkom i mijając trzy lipnickie kościoły, przez malowniczo latarniami jaśniejący rynek, powróciłem w domowe zacisze.




Gdyby nie wilgoć topniejącego w butach śniegu i błoto na ich wierzchu, mógłbym stwierdzić, że był to bardzo przyjemny spacer. A trzy pary stuptutów udawały w domu niewiniątka... ;-)

Plecak jest mistrzem magicznej anatomii lekkości. Dzięki dopracowanej konstrukcji, noszenie słusznej wagi wyposażenia w nowym Kestrelu jest co najmniej wygodne. Bo każdy ciężar ma swoją wagę i ona jest odczuwalna. Tylko że w prymitywnej konstrukcji tę wagę będziemy odczuwać i na ramionach i gniotącą w plecy i biodra, a w dobrym plecaku rozkłada się tak komfortowo, że po chwili można o niej zapomnieć. To samo tyczy się każdego elementu wyposażenia - spodni, kurtki, butów, czy choćby skarpet. I właśnie w tym jest mistrzostwo, by pozwolić komuś nosić coś - a nie czuć nic :-) To właśnie udało się Ospreyowi z nowym Kestrelem na 2016 rok. Może znajdę jakieś fundusze, by mógł u mnie zostać i towarzyszyć mi w wędrówkach przez nadchodzący sezon.




_

2 komentarze:

  1. Witam,
    Jak zawsze ciekawie opisujesz sprzęt. Opinię o plecaku znamy, a jak tam buty? Warte uwagi? Z wyglądu na zimę mogą być, ale na letnie chodzenie po Beskidach to wydaje mi się, że trochę za masywne chyba.

    Jak 2 lata temu szukałem plecaka też patrzyłem ( za Twoimi poleceniami ) na Ospreya nie pamiętam jaki model i na Deutera. Po przymierzeniu wybrałem Deutera i też nie żałuje. Świetnie się nosi 12-13 kg prawie nie odczuwalne w czasie całodniowej wyprawy.
    Butów, jak kiedyś wspominałem szukam dalej...

    Pozdrawiam
    Grzesiek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię ponownie Grześku,

      No, plecak już faktycznie jest znany nie tylko za moim pośrednictwem, to okrzepła już konstrukcja...

      Buty... Te Zamberlany kupiłem za ostatnie grosze z myślą o przejściu Karpat Ukraińskich, a konkretnie wschodniej części Głównego Szlaku Beskidzkiego, która aktualnie biegnie przez Ukrainę.

      Pewnie jeszcze za wcześnie pisać o tych butach, no ale wybór był poprzedzony rozpoznaniem w sieci i w oparciu o moje zasoby finansowe. Nie chciałem butów lekkich jak dotychczasowe, bo na surowe Karpaty celowałem w coś podobnego do moich starych Alvika Quest, choć może nieco lżejszych.
      Zamberlany Baltoro miałem na celowniku w 2011 gdy się pojawiły, ale są poza moim zasięgiem, choć raz miałem mieć na nie kasę, ale zostałem zrobiony na szaro i pracowałem za friko... :( Tym samym o nowych butach musiałem zapomnieć...
      Nie zapomniałem jednak o marce Zamberlan, produkowanej nadal w rodzimej fabryce we Włoszech. Prawdziwa gruba skóra, zintegrowany język, twarda podeszwa - to były moje priorytety i te właśnie znalazłem w butach Trail Lite.

      O tych butach napiszę więcej, gdy poznam je i nieco rozchodzę. Na razie badam ich zachowanie na stopie i w terenie i od początku ich nie oszczędzam.
      Są twarde. Podeszwa jak w drewniakach - niemal się nie ugina i ma ciekawy profil, wyraźnie łamany pomiędzy śródstopiem a palcami. Dzięki temu skóra w tym miejscu powinna dłużej wytrzymać, bo podeszwa minimalnie się uginając, nie powinna załamywać skóry za palcami, tam, gdzie najwcześniej występują przetarcia czy pęknięcia.
      Sam but jest bardzo wygodny, czuje się trzymanie pięty, choć nieco brakuje mi haczyków zaciągających sekcję kostki. Wiązanie strefowe trzeba będzie wspomóc specyficznym sznurowaniem, cholewka natomiast jest miękka i razem z twardym językiem zaczyna się powoli układać do stopy i dolnej części łydki.
      Buty są dość lekkie, bo też nie są typowo wysokie. Jednak zależało mi na rozsądnej lekkości, by w długich marszach nie obciążały zbyt mocno stopy, ale też by nie pracowały jak lekkie mid-y w których chodzę po Beskidach, bo zbyt miękka podeszwa męczy stopę, choć daje dobre czucie. W Zamberlanach czucie jest jak przez deskę, co na kamieniach nie jest komfortowe, ale powoli się z tym oswajam. Trochę się w nich czuję jakbym chodził w rakach, zwłaszcza na twardym podłożu. Do chodzenia po asfalcie absolutnie się nie nadają, najlepiej się czują na polnej czy leśnej drodze, lekko zwięzłej, poddającej się pod butem. Doskonale się w nich wspina po stromym zboczu na czubkach palców, bo są sztywne i wąskie. Protektor jest rewelacyjny w terenie, - czasem się czuję jakbym miał napęd 4x4 - zwłaszcza z kijkami... ;-)

      Tak, - te buty są specyficzne i nie na każde warunki, a do tego wymagają nie tyle rozchodzenia, co dopasowania do stopy i uelastycznienia. Zobaczymy też jak z trwałością, bo są klejone z podeszwą a nie szyte, nie mają też bezpiecznego noska ani otoka.
      Oczekuję od nich dużej wodoodporności, wiec niebawem przejdą swoją pierwszą impregnację.

      Na pewno nie są to buty uniwersalne, a niejeden piechur mógłby ich walorów nie zaakceptować. Ja jednak już męczyłem stopy w różnych konstrukcjach, więc po rozpornaniu przeznaczę jo do konkretnych zastosowań i tam je zaakceptuję. Nadal będę jednak poszukiwać butów idealnych na trzy pory roku w Beskidy.

      Jak będę gotów by więcej o nich napisać, niechybnie będzie taki wpis na blogu.

      Pozdrawiam!

      Usuń