Po
raz szósty podjąłem trud pielgrzymowania od miejsca narodzenia świętego
Szymona z Lipnicy do jego grobu w kościele O.O. Bernardynów na
Stradomiu w Krakowie. Ta tradycja po odpuście Świętego, już od ponad
pięćdziesięciu lat odbywa się w formie autokarowej. Wiedząc, że trasę
tę niejednokrotnie przebywał pieszo św. Szymon, postanowiłem i ja pójść -
niemal dosłownie - w jego ślady.
W poprzednich latach pielgrzymowałem bądź to sam, bądź w towarzystwie. W tym roku jeszcze gdy kładłem się spać przed wczesnym wyruszeniem na pątniczy szlak, byłem przekonany, że będę go przemierzał samotnie. Jakże się ucieszyłem, gdy po pobudce o 2:15 odczytałem w telefonie zapytanie, czy start o 3:00 jest aktualny! Oznaczało to, że pani Małgosia, która już dwukrotnie uczestniczyła w takiej pielgrzymce, także i dzisiaj podejmie się tego wyzwania.
Sprzed kościoła św. Szymona wyruszyliśmy o godzinie 3:06. Było jeszcze ciemno, ale drogę w kierunku Połomia Dużego znaliśmy doskonale, w ramach bezpieczeństwa wspomagając się czołówką i odblaskami.
Na
Połomiu zaczęło świtać. Było lekko chłodnawo, ale nie zimno. Ponadto
dobre tempo marszu utrzymywało odpowiednią termikę ciała. Brak pośpiechu
ustrzegł nas od wczesnego zmęczenia, aczkolwiek nie udało się zwolnić w
ramach oszczędzania sił, a tych zapewne dodawał nam święty Szymon,
pewnie nas prowadzący.
O
świtaniu nad Królówką widać był o jeszcze poranne mgły, a nieco dalej
wzniesienia na które będziemy podchodzić. Górą chłód nieco zelżał, choć
spodziewałem się zimna mgieł doliny.
Do
Królówki skręcaliśmy z drogi wojewódzkiej. Jej krótki odcinek na
szczęście miał chodnik, bo mimo wczesnej pory, ruch na drodze był
zauważalny.
Przed
nami Królówka. Zanurzamy się w chłód ciągnący od rzeki w dolinie. Nie
jest jednak za zimno, - tak na granicy komfortu. Zresztą, kto by na to
zwracał uwagę, gdy kilometry szybko mijają, a kondycja cały czas
utrzymuje się na wysokim poziomie.
Mijamy
Królówkę i powoli podchodzimy w stronę Woli Nieszkowskiej. W Przyśnicy
obserwujemy wschód słońca na niemal bezchmurnym niebie. Opuszczamy
mglistą, chłodną dolinę, a promienie słońca powoli obdarzają ledwie
wyczuwalnym ciepłem.
Wola
Nieszkowska jest na tyle wysoko, że spoglądając na południe,
dostrzegamy szczyty Tatr Wysokich. A za sobą zostawiamy znane
wzniesienia Beskidu Wyspowego.
Dochodzimy
do Sobolowa, gdzie zwykle przy sklepie mamy zaplanowany pierwszy
odpoczynek po pokonaniu około 18 kilometrów. Jednak bardzo dobra
kondycja i równie dobre tempo sprawia, że do sklepu dochodzimy o 6:30,
czyli na pół godziny przed jego otwarciem... Nie czekamy, ale przy
pobliskiej remizie przegryzamy ciasteczka owsiane, trzeba też dać
wytchnienie stopom i sprawdzić ich stan. Po krótkiej chwili ruszamy
dalej.
Od
Sobolowa do mostu na Stradomce mamy bardzo spokojny i malowniczy
odcinek. Od mostu przez następne dziesięć kilometrów nie będzie pobocza,
a ruch na bocznej drodze się nieco wzmaga. Jednak nie stanowi to
uciążliwości, - ot, taki koloryt na trasie.
Niegowić
to nasz półmetek. Tak około 28 kilometrów od Lipnicy. Tu zazwyczaj mamy
zaplanowany półgodzinny odpoczynek po zaopatrzeniu się w małe co-nieco w
pobliskim sklepie. Na schodach po zachodniej stronie kościoła panuje
jeszcze przyjemny cień, więc z braku ławki i stolika tutaj się posilamy i
odpoczywamy. Czas mamy wręcz rekordowy, więc połowę tego zysku
przeznaczamy na dodatkowy odpoczynek, choć nawet początków zmęczenia
jeszcze nie odczuwamy!
Bocznymi
drogami idzie się spokojnie. Raczej płasko, ruch niewielki, więc nawet
dołożenie kilometra tu czy ówdzie owocuje spokojnym wędrowanie, a
dodatkowo drzewa rosnące tuż przy drodze dostarczają sporo cienia. Przy
kaplicy w Zabłociu zatrzymujemy się na krótką chwilę.
Do
Wieliczki dochodzimy już drogą wojewódzką, ale chodnik pozwala
odseparować się od sporego ruchu. Zaś w Wieliczce zgodnie z planem
odpoczywamy przed przeskokiem do Krakowa. W parku obok Magistratu
znajdujemy wolną ławkę w głębokim cieniu i cały czas dziwimy się
doskonałej kondycji, która jakby nie chciała nas opuścić. Aż
zastanawiamy się, w czym tu tkwi haczyk ;-)
Granica
miast i już jesteśmy w Krakowie! No przecież właśnie do Krakowa
zmierzaliśmy. Przed nami węzeł autostradowy, a nad nami słońce palące
już mocno od kilku godzin. Czuję na łydkach i przedramionach coś więcej
niż opaleniznę, ale do celu już niedaleko.
Na Kozłówce mała korekta profilaktycznego opatrunku na stopach, - tak na wszelki wypadek. A kondycja - nadal żelazna!
Czas
mamy tak dobry, że jakby nie ostatni odpoczynek na ławce w cieniu przy
dawnym K.L. Płaszów, to do Bernardynów doszlibyśmy na 16:30. Zasiadamy
więc na chwilę - bardziej dla ochłody, bo w Krakowie żar leje się nie
tylko z nieba, ale i od asfaltu i betonu.
Już na kilometr przed celem nadmiar czasu wygubiliśmy na lodach - wynalazek w sam raz na taki gorący dzień :-)
No i doszliśmy! Około 17:30 stanęliśmy przed klasztorem O.O. Bernardynów. Po przejściu 58 kilometrów kondycja nadal bez zarzutu, że wsparcie świętego Szymona aż samo przychodziło jako wytłumaczenie. Dziękujemy Ci św. Szymonie!
Weszliśmy do niemal pustego kościoła. Podziękowaliśmy w przyjemnym chłodzie za opiekę nad naszym pielgrzymowaniem i zanieśliśmy niesione intencje, prośby i podziękowania.
Mając jeszcze sporo czasu, przeszliśmy na tyły
klasztoru, gdzie spotkaliśmy innych pielgrzymów przybyłych samochodami,
ale także ks. Kapelana Prezydenta R.P. - Zbigniewa Krasa, który wraz
jeszcze jednym młodym pątnikiem, pielgrzymował nocą z Lipnicy. A gdy
przybyły autokary z Lipnicy, udaliśmy się na Mszę Świętą przed grobem
św. Szymona.
Dziękujemy Ci święty Szymonie!
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz