Od dwóch lat posiadam trzy filtry grawitacyjne, które pojawiały się w teście jednego z nich opublikowanego TU. Dzisiaj przyszedł czas na zdawkowe porównanie.
Przedmiotem recenzji połączonej z niewielkim testem są trzy pozycje:
Diercon PS01, LifeStraw i Sawyer Mini.
Wspomniałem o wadze. I tu nasuwają się spostrzeżenia wynikłe z testów. Filtry ważymy na sucho - po wyjęciu z opakowania i wtedy otrzymujemy wartość początkową. Jaką początkową? Otóż po użyciu, filtr nigdy nie pozbędzie się resztek wody, nawet po wytrząsaniu czy przedmuchiwaniu, w kapilarach zostanie tym więcej wody, im większa jest jego wewnętrzna objętość. W zasadzie mało kto zwraca na to uwagę, zatem nie wchodząc w szczegóły, jedynie zaznaczam ten temat.
A na sucho, filtry ważą odpowiednio:
Diercon SP01 - 56g.,
LifeStraw - 48g.,
Sawyer Mini - 39g.
Gabaryty w zasadzie można było zobaczyć w porównaniu, będą też widoczne w zestawieniu z innymi elementami użytymi do testów. Tak czy inaczej, każdy z nich da się upchnąć do zakamarków plecaka, więc nie ma kłopotów z transportem.
Konstrukcyjnie, każdy z trzech filtrów wyposażony jest w kapilary - włosowate filtry, a dodatkowo Diercon posiada filtr węglowy, co odbija się w jego wadze.
Sprawność usuwania zanieczyszczeń we wszystkich trzech modelach jest bardzo podobna. Producenci określają, iż każdy z filtrów usuwa prawie wszystkie bakterie, a Diercon z filtrem węglowym dodatkowo część zanieczyszczeń chemicznych. W praktyce śmiało możemy przyjąć, że jeśli nie filtrujemy wody z terenów epidemiologicznych, bakterie zostaną odfiltrowane. Jednak zastrzeżenie co do wirusów obowiązuje i przy takim zagrożeniu trzeba stosować inne metody walki z tym problemem.
Diercon i Sawyer mają możliwość na wlocie dokręcenia zbiornika na filtrowaną wodę. Dzięki zastosowaniu standardowego gwintu, może to być butelka PET, bukłak, czy inny pojemnik zaopatrzony w taki gwint. Niestety, LifeStraw takiego gwintu nie posiada, co znacznie obniża jego funkcjonalność.
LifeStraw - Diercon - Sawyer Mini
Zaś z drugiej strony - od wylotu, wszystkie trzy filtry mają ustnik umożliwiający użycie jako słomki do picia filtrowanej wody. Dodatkowo, Sawyer ma wylot umożliwiający nałożenie rurki, dzięki czemu może być wpięty do linii filtrującej.
LifeStraw - Diercon - Sawyer Mini
Pominę wyposażenie dodatkowe, które w niewielkim stopniu wpływa na funkcjonalność filtrów, a które z łatwością może być zastąpione we własnym zakresie. Ocenę przydatności wyprowadzę na podstawie opisanych już cech i kolejnego parametru - szybkości filtrowania.
Do testów wybrałem leśne źródło, w którym czysta woda jest "zaprawiona" gnijącym listowiem, żyjątkami i innymi zanieczyszczeniami mechanicznymi. Wędrując po górach, takie ujęcia są najbardziej reprezentatywne i najczęściej spotykane. Przy poważniejszych zanieczyszczeniach musiałbym ocenę jakości filtrowanej wody potwierdzić laboratoryjnie, a taką możliwością nie dysponuję. Myślę jednak, że ten uproszczony test da pewien pogląd na to, do czego w codziennej wędrówce osobisty filtr wody się przydaje.
Woda czysta, ale czy na pewno...?
Po zaczerpnięciu wody widać w niej elementy, które dla większości nie są pożądaną pozycją menu i wymagają usunięcia. Natomiast szkodliwe bakterie - jeśli się w tej wodzie znajdują - nie są już gołym okiem widoczne.
Drobne pory filtra są dosyć podatne na zapchanie, czego wolę uniknąć. Dlatego też postanowiłem wodę wstępnie przesączyć przez filtr do kawy, który znakomicie się do tego nadaje. Mogłaby być też ściereczka czy inny materiał któremu woda nie szkodzi. Jednak filtr jest lekki i gabarytowo niemal pomijalny. Nawet ich zapas na dwa tygodnie nie obciąża bagażu zauważalnie.
Dla własnej wygody, wykonałem lejek z obciętej półtoralitrowej butelki.
Filtr do kawy - gdy woda ma jej wygląd... :)
Wreszcie filtry stanęły do testu. Wstępnie przefiltrowana woda zapewniła wiarygodność pomiaru, bo pojedynczy liść mógłby znacznie zafałszować wyniki.
Na początek sięgnąłem po filtr Diercon SP01. Zalałem go uprzednio i wytrząsnąłem, by pomiar wykonać na elemencie przygotowanym tak, by każdy następny pomiar był wykonany w warunkach powtarzalnych. Po włączeniu stopera, cienka strużka po chwili wydobyła się z wylotu i pół litra wody pojawiło się w butelce po 4 minutach i 26 sekundach.
Następnie zapiąłem egzemplarz Sawyer Mini. Po pierwszych kroplach, woda zaczęła lecieć już wartko, by w czasie 4:11 oddać pół litra czystej wody.
Filtr LifeStraw wymagał wykonania drobnej modyfikacji, gdyż fabrycznie nie ma gwintu na wejściu. W tym celu z przyciętej nakrętki PET, kawałka dętki rowerowej i opaski zaciskowej, wykonałem adapter gwintowy.
Niestety, już przy próbie zalania filtra okazało się, że są problemy z uszczelnieniem tegoż patentu, a woda wydostaje się spod gumy, toteż próby czasowej nie udało się wykonać. Zastosowanie dodatkowej opaski nie pomogło i poddałem test. W warunkach polowych oczekuję raczej prostoty i niezawodności działania...
Akurat ta konstrukcja została zaprojektowana jako słomka do picia dla krajów trzeciego świata, aczkolwiek zaimplementowanie złącza z gwintem nie podniosłoby kosztów ani wagi w niewielkim nawet stopniu... Ale jako słomka filtrująca, LifeStraw oczywiście funkcjonuje...
Testy te przeprowadziłem dwukrotnie w oddzielnych terminach. Używałem bukłaka Platypusa jako zbiornika wody brudnej, ale też próbowałem używać butelek PET, które dość łatwo - o zgrozo - znaleźć w terenie...
Szybkość filtrowania można przyspieszyć, ściskając zbiornik z wodą, kładąc na nim ciężki kamień, czy wreszcie ...siadając na takiej butelce, której i tak nie szkoda... :)
Jednak podstawową zaletą osobistego grawitacyjnego filtra wody, jest jego bezobsługowość. Wystarczy zbiornik zalać wodą, zawiesić z dokręconym filtrem i podstawić drugi zbiornik na czystą wodę, a w tym czasie zająć się czynnościami obozowymi, by po kilku minutach otrzymać pierwsze pół litra wody spożywczej.
Biorąc pod uwagę takie parametry jak waga, rozmiar, szybkość filtrowania i możliwości wpinania i przykręcania z jednej i drugiej strony, moim faworytem okazał się filtr:
Sawyer Mini !
Zresztą, oglądając filmy o przygotowaniach do długich wędrówek szlakami długodystansowymi, bądź patrząc na relacje po ich ukończeniu, właśnie ten model Sawyera zbiera pochlebne opinie. Mój egzemplarz dostałem w prezencie od kolegi z USA, był to zatem prezent tak praktyczny, jak trafiony.
LifeStraw zasponsorował do testu kolega z NGT.pl - nie zdradzę kto - lepiej niech jego żona nie wie na co wydaje kasę ;-)
Diercon otrzymałem od dystrybutora do testu, o czym wspomniałem w linku na początku wpisu.
Jak użytkować filtry grawitacyjne.
- zachowywać filtr w czystości - przesączać wstępnie brudniejszą wodę, przepłukiwać filtr w miarę intensywnego użycia,
- chronić filtr przed zamarznięciem - mróz uszkodzi kapilary i zniweczy jego zdolność filtrowania,
- zaopatrzyć się w butelkę / bukłak na brudną wodę i nie używać do innych celów poza filtrowaniem,
- nie dokręcać szczelnych / zamkniętych pojemników do filtrowania swobodnego - gdy w butelce nad filtrem ubędzie wody, podciśnienie uniemożliwi jej dalsze spływanie,
- ściskaniem butelki / bukłaka, zwiększyć szybkość filtrowania,
- opróżnić po użyciu - przedmuchać lub wytrząsnąć w kierunku odwrotnym,
- przy mocno zanieczyszczonej wodzie, rozważyć równoległe uzdatnianie chemiczne bądź przez gotowanie.
Filtr osobisty nie jest panaceum na brak wody, ale świetnym rozwiązaniem na jej oczyszczanie. Niekiedy daje nam spokój sumienia jeśli woda wydaje się czysta, ale czy aby na pewno? Innym razem pozwala na spożywanie wody, która jeszcze kilka minut wcześnie była mocno wątpliwej jakości. A te dodatkowe 40 - 60 gramów w obliczu braku wody pitnej bądź dźwigania kilku litrów, brzmi bardzo przekonująco...!
Na zdrowie!
































No, nareszcie....
OdpowiedzUsuńPo pięciu miesiącach liderowania zniknął w końcu Małachowski 900UL. Puchowy wór witał mnie na Twoim blogu w czerwcu i lipcu. Nawet jakbyś napisał o zapałkach - przyjąłbym to z zachwytem...
Co do meritum: wydawało mi się że nabyłem odporność żołądkową popijając żołądkową - więc filtrów nie używałem, piłem i piję ze strumyczków. Efekt ? Coraz trudniej odgaduję rebusy na e-forum. Może po filtrach się poprawi. Dla mnie ciągle większym problemem jest znaleźć źródło wody, które można przefiltrować - niż to czym filtrować. Znam całe trasy bez najmniejszego strumyczka (np. Góry Suche :-) NIestety ciągle bujam się z trzema litrami wody w plecaku...
Ano... :) Najgorsze jest to, że zaległości robią się same, a ich odrabianie jest ciężkie, żmudne i zamiast chodzenia, - wymaga siedzenia... ;-) Gdybym chciał sumiennie wszystkie odrobić, to do zimy nigdzie bym nie wędrował. A jak wiemy - wędrowanie necesse est! :))
UsuńCo do żołądkowej gorzkiej, to jestem abstynentem, aczkolwiek niepraktykującym :) Czasem piję wodę ze źródła, ale już z potoku, strumienia czy rzeczki - tylko po wzrokowej ocenie zagrożenia, połączonej z oceną organoleptyczną. Ale już kilka razy miałem dostęp do wody o widocznym stopniu zanieczyszczenia i trzeba było sięgnąć po filtr. Aczkolwiek na GSB nie użyłem ani razu.
Teraz natomiast siedzę (mam gości - no to siedzę...) nad relacją z drugiego przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Właśnie kończę opisywanie pierwszego tygodnia, oczekują następne dwa. Do tego dojdą wątki poboczne - oczywiście sprzętowy i równie ważny, a dotyczący przebiegu szlaku w mojej ocenie. A sugestii się nazbierało.
Tak więc filtruję zbędne teksty i zdjęcia, by te trzy tygodnie wędrówki były pożyteczną lekturą. Chwilę to jeszcze potrwa, bo goście po niedzieli wyjeżdżają, do i ja będę "górnolotny" :) W zasadzie to Gorcolotny :)
Trzy litry wody w plecaku... Chyba spuściłbym dwa i pół po pierwszym kilometrze - ja, zadeklarowany ultralighter... ;-)
Po kolejnej, pewnie już setnej :) pierwszostronicowej (?) odsłonie Małachowskiego zacząłem się niepokoić czy przypadkiem gdzieś kolego Jacku nie pobłądziłeś w naszym pięknych górach i stałeś się strawą dla misiów...chlip, no więc w końcu się uspokoiłem przeczytawszy (pożerając wzrokiem tekst i foty) Twój kolejny test...na przyszłość chociaż jakoś fotkę zapodaj bo tu ludzie spać nie mogą :))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMamy taki układ - ja nie jadam misiów - misie nie jadają mnie ;-)
UsuńJestem już prawie w połowie relacji z GSB 2017, czeka test plecaka, namiotu, drugiego namiotu, worków wodoodpornych i odrabianie zaległości, ale zdjęcia i tekst zajmują mnóstwo czasu, a nogi chcą chodzić... :) Wczoraj machnąłem 55km, czym pobiłem mój rekord życiowy :)
No i już jestem spakowany na następny szlak, ale na szczęście deszcz leje, więc leczę rany po wczorajszym przejściu i dopisuję kolejne dni z GSB.
Dzięki za troskę :)
Pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń