Trzy lata temu zaliczyłem pierwszą - górską część szlaku Wielki Rogacz - Tarnów:
Wielki Rogacz - Przełęcz św. Justa
Po tamtej wędrówce nie miałem zamiaru dokończyć szlaku, uznając odcinek Just - Tarnów za nizinny i nieciekawy. Jednak w ramach pokonywania szlaków od kropki do kropki, postanowiłem go dokończyć.
Już w połowie trasy nadałem mu tytuł: "Asfaltowy szlak pieszy"...
Dzień pierwszy - poniedziałek, 10 września 2018.
Przełęcz św. Justa - Przydonica-Glinik - 24 km.
Już od Przełęczy św. Justa trafiłem na asfalt... Spoglądając wcześniej na mapę, nie zastanawiałem się ile będzie odcinków w terenie a ile asfaltem. Może jednak trzeba było, bo buty dobrałem do warunków terenowych. Dobrze, że pogoda dopisała, bo prognozy akurat przestudiowałem dokładnie.
Idąc, spoglądałem na cofkę Zalewu Rożnowskiego w zakolu na wysokości Tęgoborzy. Niegdyś pływałem tu łódką wiosłową, a teraz płycizny wyparły stąd sprzęt pływający.
Za mną zaś - pożegnałem góry, by podążać pogórzami i dolinami.
Po pierwszych kilometrach był polny łącznik pomiędzy dwiema drogami asfaltowymi. Niewiele tego było... Cały czas poruszałem się wokół Jeziora Rożnowskiego, co stanowiło jakąś atrakcję wobec twardej nawierzchni pod stopami.
Wreszcie odcinek z drogą leśną i lekkie podejścia i zejścia, przez co można się było poczuć jak na prawdziwym szlaku.
Świst nade mną pochodził od szybowca, tnącego powietrze smukłymi skrzydłami, centrując komin wznoszącego powietrza.
Kolejne kilometry przeniosły mnie za zaporę w Rożnowie, którą ledwie widać było przez gęste zarośla. Po przeciwnej stronie grzbietu otwierały się zaś widoki na Witowice Górne i okolice Czchowa.
Po kilku krokach między drzewami wypatrzyłem obszerną taflę Jeziora Rożnowskiego, a nieco poniżej wody Dunajca sączące się za zaporą. Idąc dalej, dostrzegłem samą zaporę, nieco już oddaloną.
W Rożnowie przeprawiłem się przez Dunajec wąską kładką pieszo - rowerową. Niebawem doszedłem do drogi asfaltowej, którą trzeba było dreptać przez kolejne kilka kilometrów. Jakby na osłodę, szlak na chwilę prowadził drogą leśną, jednak szczęście szybko się skończyło i znowu zobaczyłem szarą wstęgę asfaltu... Na szczęście piękne widoki próbowały rekompensować twardą drogę.
Do Bartkowej doszedłem przed zachodem słońca. Było tu spore pole z altaną, nadające się na nocleg, jednak z uwagi na sporą wilgoć i ilość butelek po napojach procentowych, postanowiłem wspiąć się na wzgórze, przez które prowadziły niebieskie znaki. Na wysokości granicy z Gródkiem nad Dunajcem, odbiłem pod górę.
Podchodząc pod Dział - oczywiście asfaltem - korzystałem z ostatnich chwil przed zmierzchem. Chciałem dojść na tyle wysoko, by rozłożyć się po wschodniej stronie zbocza. Miało mi to zapewnić ciepły poranek za sprawą wschodzącego słońca, bowiem nawet sporo powyżej tafli jeziora, wilgoć dawała się wieczorem we znaki.
Po przejściu wzgórza szukałem płaskiego miejsca. Dopiero przy pierwszych zabudowaniach obejścia domów były wyrównane. Dzięki uprzejmości miłej gospodyni, mogłem rozłożyć się w wybranym przez siebie miejscu. Akurat za stodołą było płasko, z dobrą ekspozycją na wschód. Dziesięcioletni Szymon z sąsiedztwa pomógł mi rozstawić namiot i z zaciekawieniem przyglądał się mojemu wyposażeniu. Dostał czekoladę, którą w szybkim tempie spałaszował :)
Ja zaś na kolację miałem bułkę z żółtym serem i herbatę. I wystarczyło.
Wieczór zamienił się w noc, a mgły z dolin zajrzały aż tutaj. Namiot, mata i przytulny śpiwór zapewniły spokojną noc... :)
Dzień drugi - wtorek, 11 września 2018.
Przydonica-Glinik - Pod Jodłówką - 33 km.
Nad ranem wilgoć wszędzie. Na zewnątrz mgły, a wewnątrz kondensacja w pełnym wydaniu. Otwarcie wejścia skutkowało jego ochłodzeniem i wpuszczeniem kolejnej porcji wilgoci. Słońce powoli ogrzewało namiot, ale wewnętrzne zaroszenie przecierałem moją legendarną chustą w czaszki. W takich okolicznościach jednopowłokowy namiot pokazuje swe minusy.
Śniadanie było podobne do kolacji, z tą jednak różnicą, że herbatę zastąpiła kawa.
Z rana nie udało mi się dosuszyć namiotu. Przetarłem go z grubsza, a resztę zostawiłem na kolejne rozstawienie. Sprawnie się pozbierałem, pożegnałem z pracującym od wczesnych godzin zespołem i zszedłem do Przydonicy.
Ten wciskający się wszędzie asfalt nie dawał za wygraną. Droga w pięknym lesie także była nim upiększona... Ale jakby na osłodę, trafiło się i kilka odcinków gruntowych, co z radością przywitały moje buty. No i stopy, których odbicie od twardej nawierzchni ujmowało radości wędrowania.
Na szczęście było całkiem widokowo. Pobliże Beskidu Niskiego było zauważalne w rzeźbie terenu. Spokój okolicy wlewał się w serce szeroką strugą, a kilometry mijały o tyle przyjemnie, że chyba pokonywałem najdłuższy odcinek terenowy.
Tuż przed zejściem do Bukowca, spotkałem jedynego na szlaku wędrowca z plecakiem. Bogdan szedł od Tarnowa i zakładał dojście do Wielkiego Rogacza. Porozmawialiśmy dłuższą chwilę, bo wspólnych tematów nie brakowało. Jednak plan trasy przewidywał marsz, toteż pogaduchę trzeba było przerwać i dzielnie napierać w swoich kierunkach.
Dzień był dość gorący, a na takie warunki doskonale nadaje się Radler. W Bukowcu był niewielki sklep, to i skorzystałem :)
Teren wznosił się za szlakiem do pobliskiego wzgórza. Pod butami oczywiście twarda masa bitumiczna... Przy krzyżu na wzgórzu wypatrzyłem na sąsiednim wzniesieniu wieżę widokową w Bruśniku. Najpierw trzeba było zejść w dolinę, do Bruśnika, by ponownie marszem pod górkę osiągnąć wzgórze.
Po drodze na pobliskich łąkach zafascynowały mnie dwa samotne drzewa, które co kilkadziesiąt kroków uwieczniałem z różnej perspektywy. Było w nich coś magicznego i nostalgicznego...
Rozstajne drogi, pola przyorywane terkoczącym ciągnikiem i stare chaty, dopełniały klimatów z przeszłości. Spokojnie doszedłem do wysokiej wieży i wszedłem na górny taras.
Dzięki dobrej przejrzystości powietrza mogłem podziwiać dość dalekie góry. Część z nich rozpoznawałem korzystając z opisanych zdjęć panoramicznych, część poznałem sam, gdyż przemierzałem je w przeszłości, raz bądź niejednokrotnie.
Idąc dalej, z radością powitałem znak kierujący polną drogą w las. Moja euforia nie trwała długo, gdyż niebawem ujrzałem park, a za nim zabudowania i kolejną miejscowość. Kąśna Dolna przeprowadziła mnie asfaltem do Ciężkowic.
Skamieniałe Miasto na obrzeżach Ciężkowic jest lokalną atrakcją turystyczną. Dla mnie zaś atrakcją było zejście z twardej nawierzchni. Na wejściu do parku już chciałem skorzystać z Dobrej Wody, ale chyba i ona skamieniała... A akurat w okolicy nie było żadnego Mojżesza, który by laską uderzył w tę skałę...
Ciężkowice szlak niebieski omija opłotkami. Dla mnie bez różnicy, bo nie musiałem uzupełniać zaopatrzenia. Obrałem więc kierunek na Rzepiennik Strzyżewski, a po drodze zaliczyłem nawet krótki odcinek drogi leśnej. Niestety - zbyt krótki na otarcie łez...
Boczna droga na końcu wsi ponownie zamieniła się w leśny trakt. Było tego chyba ponad kilometr, bo zacząłem się przyzwyczajać. Niepotrzebnie, bo w dobrym tempie doszedłem do kolejnej wstęgi asfaltu... Przede mną Rzepiennik Strzyżewski.
W centrum miejscowości są dwa spore sklepy. Właściwie, to wystarczy piwo na wieczór w celu uzupełnienia właściwego smarowania w kolanach. Spoglądam też na drożdżówki, ale widok pasących się stadnie muszek, zachęca mnie do porzucenia myśli o czymś miękkim i słodkim... Na pewno były bardzo dobre, bo setki owadów nie mogą się mylić... ;-)
W trakcie zdobywania wysokości, powoli zaszło słońce. Chciałem wyjść jak najwyżej, by uniknąć mgieł i chłodu dolin. Z przyjemnością stwierdziłem, że mimo zapadającej nocy jest nadal ciepło, a wiatr jest raczej suchy.
Na pograniczu Rzepiennika Strzyżewskiego i Jodłówki Tuchowskiej, na grzbiecie wzgórza zapytałem o miejsce pod namiot. Gospodarz wskazał pobliską łączkę, ale po chwili zasugerował, bym rozbił się w ogrodzonym warzywniaku, gdyż czasami dziki wchodzą tu w szkodę na otwartym terenie. Skwapliwie skorzystałem.
Po chwili przyszła też gospodyni, zaciekawiona moim wędrowaniem. Wywiązała się bardzo miła rozmowa, a mój talent oratorski ponownie został wystawiony na prawdziwą próbę. Akurat opowieści wypełniły czas gdy zapadała ciemność, a i namiot wysechł niemal całkowicie po porannych mgłach. Tutaj bowiem było nadal sucho, a ciepły wietrzyk doskonale zabierał resztki wilgoci z namiotu.
Po dłuższej chwili pani wróciła do domu, a ja wzbogaciłem kolacyjną bułkę z serem o zupę gulaszową Knorra z porcją dobrego makaronu. Muszę przyznać, że to proste danie było całkiem smaczne i dość pożywne. Całość dopełniła butelka piwa, co znakomicie podniosło poziom mojej satysfakcji i stopień nawodnienia organizmu.
Dzień trzeci - środa, 12 września 2018.
Pod Jodłówką - Tarnów Stary Cmentarz - 34 km.
Ranek wstał ciepły i radosny. Ja też :)
Gdy tylko wychyliłem się z namiotu, odwiedziła mnie pani gospodyni z rozbieganym synkiem. Przynieśli mi smakołyki na śniadanie, co zdecydowanie urozmaiciło moje dość monotonne menu. Zwłaszcza pomidorki koktajlowe były wyborne :)
Na wzgórzu powiewał wietrzyk, raz słabiej, raz mocniej, toteż by zagotować wodę na poranną kawę, z włókniny ogrodowej uwiłem osłonę przeciwwietrzną, dzięki czemu woda sprawnie osiągnęła punkt wrzenia. A ja rozglądając się po okolicy, wypatrzyłem na horyzoncie całkiem wyraźnie rysującą się grań Tatr. Zdecydowanie trafiła mi się widokowa miejscówka.
Pochłonąłem smaczniste śniadanie i zabrałem się do klarowania obozu. Namiot, suchy, śpiwór wywietrzony, a z materacyka na wstępie wypuściłem trochę powietrza, by na słońcu nie spuchnął niebezpiecznie. Wszystko poskładałem, spakowałem i stanąłem gotów do drogi. Serdecznie podziękowałem gospodarzom za gościnę i ruszyłem przed siebie, prowadzony niebieskimi znakami.
Już po krótkim czasie trafiło mi się pierwsze błądzenie. Obok przydrożnej kapliczki wycięto stare wielkie drzewo. Zapewne był na nim znak, choć w trakcie oględzin go nie dostrzegłem. Dalej na wprost znaków nie było, więc postanowiłem skręcić w stronę lasu i na pobliskiej stodole wreszcie odnalazłem niebieski znak. Jednak przy drodze trzeba uzupełnić informację o skręcie.
Jodłówka Tuchowska przywitała mnie starym kościołem i szkołą, a nieco poniżej - sklepem. Za nim szlak skręcał w prawo, by po chwili zejść z drogi asfaltowej w stronę lasu. Przyzwyczajony do podążania asfaltem, po chwili stwierdziłem brak znaków. Akurat nadchodziła kobieta z dzieckiem i potwierdziła, że drogą też dojdę na Brzankę. Postanowiłem nie zawracać.
Po drodze wypatrzyłem jeszcze Malucha zjadanego przez Żuka i całe połacie porośnięte Nawłocią. Doszedłem do lasu i drogą w prawo trawersując masyw, ponownie znalazłem się na szlaku.
Przyjemne podejście ocienioną leśną drogą doprowadziło mnie do skrzyżowania przy szczycie Brzanki. Tabliczka wskazała kierunek i poinformowała o czasach przejścia.
Za lasem rozciągały się zabudowania wsi Burzyn. Było malowniczo, widokowo i pogodnie. Oczywiście zaraz pojawił się asfalt i doprowadził nie wraz ze znakami do kościoła.
Schodząc w dół, minąłem rzekę Białą. To bodaj najczęściej spotykana rzeka, bo pamiętam ją też z Beskidu Niskiego i innych okolicznych wędrówek. A za rzeką już Tuchów i wielkie posiadłości Redemptorystów. Przy klasztorze chwilę odpocząłem, a po sąsiedzku do drukarni zajrzałem w odwiedziny.
Za Tuchowem na wzgórzu zagłębiłem się w las. Gorący dzień lepiej było spędzić w cieniu drzew, jednak przeczucie mi mówiło, że chłodu lasu zbyt długo nie doświadczę. Niemniej jednak szlak dość długo prowadził przez bór.
Z lasu wyszedłem na drogę asfaltową. A jakże! Na okolicznych polach trwały prace, a obficie owocujące śliwy dostarczyły mi soczystej i słodkiej przekąski. Jeszcze krótki odcinek lasem i wychodzę znów na drogę.
Wąska dróżka wije się wśród pól i nielicznych zabudowań. Mimo asfaltu idzie się całkiem znośnie, bo cień i chłód są dzisiaj wartością dodaną. Wreszcie dochodzę do jakiejś główniejszej drogi, za którą ulokował się niewielki kiosk spożywczy. Po trudach wędrówki cytrynowy Radler doskonale orzeźwia.
Słońce schodzi coraz niżej, a ja pnę się coraz wyżej. Przede mną Zawada i Góra św. Marcina. Wcześniej planowałem nocleg gdzieś w okolicy, ale idzie mi się dobrze, a znaki informują, że do końcowej kropki zostało jedyne półtorej godziny. Postanawiam zatem, że dzisiaj dojdę do końca szlaku.
Na zejściu widać zachodzące słońce i luźne zabudowania Tarnowa i okolic. W nogach już swoje czuje, a najbardziej w pięty idzie mi maszerowanie asfaltem. Na zejściu stąpanie jest jeszcze twardsze, ale bliskość mety dodaje mi motywacji.
Wreszcie mijam obwodnicę Tarnowa i dochodzę do przejścia pod torami kolejowymi. Akurat przejście jest przebudowywane, więc robię obejście niezbyt komfortowym wariantem budowlanym. To już ostatni kilometr.
Dochodzę do murów Starego Cmentarza i rozglądam się za niebieską kropką. Jest na wielkim drzewie po przeciwnej stronie ulicy. Strzelam standardowe selfie na udokumentowanie dojścia i tym samym mam zaliczony szlak od kropki do kropki...
Teraz tylko trzeba dojść do dworca, gdzie za 10 minut odjeżdża pociąg, którym dojadę do Bochni.
W Bochni niestety, nie ma już o tej porze busa do Lipnicy, ale za 20 minut wsiadam do innego, jadącego do Borównej. A to oznacza dodatkowe cztery kilometry z buta do domu. Taki swoisty epilog, który wcześniej miałem po powrocie z Gorganów. Trochę to podbija mój dzienny dystans :)
Szlak niebieski Wielki Rogacz - Tarnów dodany do zaliczonych. O ile część górska zrobiona trzy lata wcześniej nadaje się do polecenia, o tyle tegoroczny odcinek prowadzący głównie drogami asfaltowymi polecam tylko chcącym mieć zaliczony cały szlak. Bo choć widoki i okolice bywały nawet bardzo malownicze, to odbijanie stóp o asfalt do najprzyjemniejszych nie należy.
Szklak oznakowany jest dobrze. Sytuacje w których oznakowanie jest niewystarczające, zdarzają się rzadko i wynikają bądź z zaklejania znaków ogłoszeniami, bądź wycięciem drzewa ze znakiem. Oczywiście posiłkowanie się mapą czy nawigacją w smyrfonie załatwia sprawę, ale ja zawsze zwracam uwagę na jakość oznakowania szlaku, a tu jest całkiem dobrze, choć trzeba zachować czujność, bo niekiedy zejścia z głównej drogi w boczną nie mają winkli (znak łamany), przez co są mniej oczywiste.
No i oczywiście zgodnie ze starą świecką tradycją - lista sprzętowa :)
| L.p. | W plecaku | 5 310 |
| 1 | Kurtka Quechua Helium Wind | 96 |
| 2 | Getry Thermasilk | 80 |
| 3 | Koszulka longsleeve Thermowave | 170 |
| 4 | Bokserki | 52 |
| 5 | Koszulka Quechua ultralekka black | 94 |
| 6 | Koszulka bawełniana do spania | 108 |
| 7 | Nogawki do spodni Columbia | 170 |
| 8 | Skarpety Quechua Arpenaz 50 Mid | 29 |
| 9 | Skarpety HiMountain | 55 |
| 10 | Poncho folia jednorazowa | 35 |
| 11 | Plecak Osprey Exos 34 (S) 2012 | 980 |
| 12 | Szpilki tytanowe | 22 |
| 13 | Podłoga Naturehike Taga 1 | 153 |
| 14 | Namiot Naturehike Taga 1 bez szpilek | 1 072 |
| 15 | Materac Thermarest Neoair XLite "R" | 325 |
| 16 | Śpiwór Małachowski UL300II (M) | 415 |
| 17 | Gąbka do naczyń | 2 |
| 18 | Serweta medyczna | 8 |
| 19 | Spork LMF Titanium | 20 |
| 20 | Palnik BRS-3000T | 25 |
| 21 | Bukłak Platypus Hoser 1,8 l. | 37 |
| 22 | Kubek tytanowy TOAKS Light 650 | 80 |
| 23 | Kartusz gazowy 100 | 156 |
| 24 | Scyzoryk Victorinox Huntsman | 97 |
| 25 | Nóż Victorinox do pomidorów 11cm | 28 |
| 26 | Kabelek Xiaomi USB-MicroUSB | 8 |
| 27 | Wtyczka-ładowarka sieciowa USB 1A | 33 |
| 28 | Aparat fotograficzny Canon Ixus 90 IS | 182 |
| 29 | PowerBank Xiaomi 10.000 mAh | 204 |
| 30 | Latarka Nitecore Tube | 10 |
| 31 | Czołówka Petzl Actik 2017 (300 lm) | 85 |
| 32 | Leki - Bandaż | 6 |
| 33 | Pomadka ochronna do ust | 11 |
| 34 | Chusteczki jednorazowe - paczka | 15 |
| 35 | Kosm. Balsam do stóp | 18 |
| 36 | Kosm. Mydło Campsudus w płynie | 18 |
| 37 | Leki - Diclac micro | 18 |
| 38 | Leki - zestaw Stp-Asp-Nms-Ibp-Tbt (SANIT) | 21 |
| 39 | Kosm. Krem rumiankowy Kamill | 22 |
| 40 | Kosm. Szczoteczka składana + Ajona | 22 |
| 41 | Leki - Plastry | 24 |
| 42 | Kosmetyczka Deuter | 38 |
| 43 | Ręcznik FN Tramp Light M szybkoschnący | 38 |
| 44 | Worek suchy Meteor green 6l | 28 |
| 45 | Worek suchy chiński 8l | 32 |
| 46 | Linka 5m | 6 |
| 47 | Przybornik krawiecki | 10 |
| 48 | Zapalniczka Cricket Mini | 10 |
| 49 | Zapalniczka BIC Mini | 11 |
| 50 | Taśma naprawcza klejąca | 18 |
| 51 | Mapa papierowa | 50 |
| 52 | Gaz pieprzowy S&W | 63 |
| Lp. | Na sobie | 1 924 |
| 1 | Spodnie krótkie Columbia | 214 |
| 2 | Slipki | 50 |
| 3 | Koszulka Quechua termoaktywna | 112 |
| 4 | Buty Keen Marshall Mid WP | 908 |
| 5 | Skarpety Fjord Nansen Hike Kevlar | 57 |
| 6 | Okulary Orao Arenberg | 24 |
| 7 | Czapka z daszkiem | 55 |
| 8 | Kijki Fizan Compact | 320 |
| 9 | Portfel | 40 |
| 10 | Telefon ASUS Zenfone 2 Laser | 144 |




































































































































Marnujesz się mój przyjacielu na tych pseudotrasach. Marnujesz swój talent fotograficzny i gawędziarski. Jak zwykle z ciekawością przeczytałem i obejrzałem to co powyżej przedstawiłeś (pięknie) i pomyślałem jaką rozkoszą byłoby prześledzić Twój blog dotyczący prawdziwego szlaku.
OdpowiedzUsuńZ Twoją wiedzą i podejściem do trekkingu uważam, że powinieneś zrobić wszystko aby skończyć z tą zaściankowością. Nie marnuj czasu ani talentów, którymi tak chojnie obdarzył Cię Stwórca.
Na moich wypadach spotykam ludzi, którzy kilka miesięcy w roku pracują aby zdobyć środki na podróże. Sam potrafisz to robić bardzo oszczędnie i wiesz z praktyki, że to wcale nie jest takie trudne.
Rusz głową, bo naprawdę warto. Zachęcam, zachęcam, zachęcam.
Dzięki za dostarczenie mi kolejnej porcji wzruszeń.
Miło jest czytać takie komentarze... Dziękuję.
UsuńCzasem bywa, że odbieram takie zachęty do "przejścia na wyższy poziom" - czy to wędrówek, czy to ich opisywania.
Chyba powoli schodzi ze mnie powietrze, a może to brak jakiejś zewnętrznej siły napędowej.
Ale zobaczymy. Za ponad miesiąc czeka mnie kolejny etap Shvil Israel, dość trudny, bo to osiem dni marszu przez pustynię bez zaopatrzenia w żywność i z ograniczonym dostępem do wody. Do tego coraz większe problemy z kolanami, więc stanę przez poważnym wyzwaniem, ale chyba to właśnie mnie pociąga. Jeśli przeżyję pustynię - bo mam zamiar dotrzeć do jej końca w Aradzie - to pomyślę nad Twoimi sugestiami. A tymczasem kończę kompletowanie żywności i przeglądy sprzętowe.
Pozdrawiam.
No to Yatzku jeszcze tylko Brzeźnica-Kacwin i będziesz mógł świętować niebieski karpacko-polski Triple Crown!!! Szlak spokojnie do zrobienia w pięć dni więc najszybciej ze wszystkich trzech jakie mamy:-) Czego oczywiście życzę:-p
OdpowiedzUsuńHe he... :) Raczej Triple Drept, bo takie dystanse to dreptanie przy Twoim Te Araroa :)
UsuńOczywiście, kilka razy patrzyłem gdzie prowadzą tamte niebieskie znaki, bo kilka fragmentów mam już przedreptanych, niemniej zawsze nazwa windowsowego kaca - Kacwin, jakoś mi nie pasowała.
Ale chyba dla kolekcji i z obowiązku trzeba go będzie zrobić na raz. Może w ramach treningu przed kolejnym etapem pokonywania pustyni...
Pozdrawiam!
Dobry jest i Triple Drept, a i dystans słuszny bo ponad 140km to więcej niż całe MSB! Faktycznie Kacwin może się kojarzyć windowsowym kacem lub kacem po winie i kto wie czy znakarz tego szlaku nie był na "rauszu" w 2016 roku, bo kropki na mecie wtedy nie było;-)
UsuńZa nieco ponad rok wracam na Antypody, bo i Józek "nowosądecki" zaprasza więc pewnie natknę się znowu na fragmenty Te Araroa - tym razem jednak odwiedzę inne góry w tamtym kraju:-)
Z wielką ciekawością przeczytałem Twoją relację(fotorelację)a nasze spotkanie na szlaku miło wspominam!
OdpowiedzUsuńDotarłem do Wielkiego Rogacza w środę 18.09.
Pozdrawiam,Bogdan z Lubina.
Hej Bogdanie,
UsuńCieszę się, że doszedłeś do celu. Gratuluję!
Trochę Cię wprowadziłem w błąd z wieżą na Jaworzu, ale robiąc tam inną trasę już po tamtym niebieskim odcinku, tak się zamieszałem,że i pomyłkę popełniłem...
Cieszę się ze spotkania i oby do następnych na szlaku!
Pozdrawiam!
Masz wiadomość na poczcie
OdpowiedzUsuń