Po lipnickim odpuście św. Szymona z Lipnicy który przypada w niedzielę po osiemnastym lipca, poniedziałek jest dniem pielgrzymowania do grobu św. Szymona w kościele O.O. Bernardynów w Krakowie.
Zwyczajowo pielgrzymi z Lipnicy udają się tam autokarem i samochodami, jednak od siedmiu lat podejmuję wyzwanie pielgrzymowania na dystansie 58 kilometrów pieszo, - sam bądź w małej grupie innych pielgrzymów. W tym roku towarzyszyła mi jedynie pani Małgorzata, dla której było to już czwarte przejście tego pielgrzymiego szlaku
Swoje wędrowanie rozpoczęliśmy o godzinie trzeciej nad ranem, sprzed kościoła św. Szymona w Lipnicy. Nie udało mi się sfotografować miejsca startu w ciemności, jedynie pomnik św. Szymona i kościół parafialny były dostatecznie oświetlone, jak na aparat mojego niemłodego telefonu.
Pierwsze trzy kilometry prowadziły doliną potoku Łużnica, zwanego potocznie Górzanką. Noc była bardzo ciepła, termometr przed wyjściem wskazywał 17°C. Tym samym rozgrzewka była szybka, by pokonać pierwsze i największe podejście pod Połom Duży. Tu już zaczęły się pojawiać oznaki brzasku i niebo powoli zaczęło się rozjaśniać.
Od Połomia w stronę Królówki prowadziła początkowo droga wojewódzka, na szczęście z chodnikiem. Bowiem mimo wczesnej pory, ruch na drodze był już całkiem spory. Szczęśliwie po kilometrowym odcinku doszliśmy do drogi powiatowej, prowadzącej do centrum Królówki w malowniczej dolinie.
Schodząc w dolinę, spodziewałem się zwyczajowego ochłodzenia. Jednak ciepła noc także i tutaj dawała się odczuć, a niegdysiejsze przesączone wilgocią mgły, w tym roku nawet nie myślały się formować. Właśnie na taką ewentualność dopiąłem nogawki do spodni, bo moje kolana są dobrym wskaźnikiem zimnej wilgoci, z którą w tym roku się nie zetknąłem. Pani Małgosia wystartowała w szortach i taki strój okazał się idealnym na naszą wędrówkę.
Oprócz mozolnego pokonywania kilometrów, jak zawsze rozglądam się po okolicy fotograficznym wzrokiem. Co prawda w ramach oszczędności wagi nie zabrałem z sobą kilogramowej lustrzanki, ale nawet telefon rwał się do widokowych kadrów.
Królówkę minęliśmy odbijając jeszcze przed jej centrum, tym samym tamtejszy kościół uwieczniłem niejako na pożegnanie.
Dolina, która w poprzednich latach bywała najzimniejszym miejscem, tym razem zapewniła nam komfort termiczny, choć za fotogenicznymi mgłami i oparami trochę tęskniłem. Jednak nie szedłem tu wyłącznie dla fotograficznych uniesień, co nie znaczy, że nie mogę dla nich trafić tu inną datą...
Wychodząc ponad Królówkę obserwowaliśmy - jak co roku - wschód słońca. Tym razem nagromadzenie chmur przesłoniło wschodzącą tarczę, niemniej i to widowisko warte było ...wschodu :-)
Na granicach Woli Nieszkowskiej jest otwarcie na południe, skąd można przy dobrej pogodzie dostrzec Tatry Wysokie, z wyraźnie dominującym Lodowym Szczytem. Także i tym razem mimo widocznego zachmurzenia, tatrzańskie szczyty udało się dostrzec. Na zdjęciu z telefonu jedynie majaczą pośrodku kadru.
Przydrożny krzyż i stara stodoła zapadły mi w pamięć. Toteż przechodząc mimo, miejsca te zapamiętuję ponownie i uwieczniam. To już relikty czasów przeszłych, bo stara stodoła niewątpliwie jest obiektem wymierającym.
Stary dom i kapliczka na rozstajach dróg. Kolejne świadectwa czasów dawno minionych, a i same te elementy odchodzą powoli w przeszłość. Niewiele takich starych chat jest jeszcze zamieszkałych...
Wyjście na przysiółek Zonia było drugim podejściem, po którym nastąpiło równie długie zejście do Sobolowa. Tu zazwyczaj zarządzamy pierwszy odpoczynek na osiemnastym kilometrze, głównie z racji tego, że znajduje się tu niewielki sklep spożywczy, otwierany wcześnie rano. Można więc liczyć na świeżą drożdżówkę, do której duży jogurt świetnie się komponuje. Jednak cena jogurtu wprawiła mnie w osłupienie, bo niespełna 11 złotych wyraźnie rozminęło się z moimi przewidywaniami. Chętnie bym widział by to był ten mityczny sklep, w którym ceny się nie zmieniły...
Posiłek połączony z odpoczynkiem pozwolił też na sprawdzenie naszych stóp. Jak na razie - wszystko w porządku u mnie. Skarpety dają pełny komfort - dzięki za prezent, Kaz. U pani Małgosi coś się zaczyna pojawiać na pięcie, ale póki co, nie ma konieczności ingerowania plastrami.
Po kwadransie ruszamy dalej.
Przed nami dolina Stradomki i Raby, więc płasko, cicho i spokojnie. Idziemy stałym rytmem jak w transie, nie męcząc się zupełnie. Taka strategia na długich marszach doskonale się sprawdza. W zamyśleniu drogi szybciej ubywa, ale nie zaprzepaszczam rejestrowania mijanych terenów.
Za Rabą już niedaleko do drogi Gdów - Łapczyca, do której spokojnym krokiem dochodzimy i przekraczamy. Jest zupełnie płasko, a boczne drogi sprzyjają spokojnemu wędrowaniu.
Po kilku kilometrach z nieodległego horyzontu wystrzela w niebo iglica kościelnej wieży. To nieomylny znak, że zbliżamy się do naszego półmetka, czyli do Niegowici.
Pierwsza parafia Karola Wojtyły wita nas sklepem i kościołem. W tym pierwszym robimy małe zakupy, przy tym drugim odpoczywamy przez trzy kwadranse. Mamy bardzo dobry czas, więc możemy sobie na to pozwolić, bo w nogach już 28 kilometrów. Moje stopy mają się dobrze, ale pani Małgosia sięga po plastry. Przed nami jeszcze szmat drogi, więc trzeba zadbać, by stopy dały radę.
Kaplica św. Antoniego w Zabłociu to tylko chwila odpoczynku. Sprawdzenie, poprawienie, nawodnienie i byle dalej!
Wieliczka, to kolejny regularny odpoczynek, ostatni półgodzinny. To także konieczność rozprawienia się z bąblem, który się rozerwał na damskiej pięcie. Tu już trzeba założyć konkretny i wytrzymały opatrunek, a dalsza droga będzie już nie tylko zwykłym pielgrzymim wyzwaniem, ale i zmaganiem się z bólem, niewygodą i obawami co do pokonania ostatnich piętnastu kilometrów. Z dwóch apteczek dobieramy co trzeba i po chwili stopa wygląda obiecująco. Oby nie była to obietnica bez pokrycia...


Granica Wieliczki, a więc jesteśmy w Krakowie! No tak, - w Krakowie, ale zostało jeszcze poniżej dziesięciu kilometrów. Czują to stopy, całe nogi i ogólnie to czujemy, ale kolejne kilometry też mijają i drogi systematycznie ubywa. Na wszelki wypadek nie zatrzymujemy się, bo opatrzona stopa póki jest w ruchu, to nie daje nadmiernie o sobie znać. Dopiero w Lesie Bonarka na terenie dawnego obozu KL Płaszów zasiadamy na dziesięć minut na zacienionej ławeczce. To już ostatni odpoczynek przed gęstniejącą zabudową Krakowa. Ostatnie cztery kilometry nie powinny niczym nas zaskoczyć i tak się dzieje. Tuż przed celem fundujemy sobie po kilka gałek lodów na osłodę i dochodzimy do celu!


Pięćdziesiąt osiem kilometrów (zapis GPS trochę ścinał skrzyżowania) i niemal trzynaście godzin marszu. O 17:45 stajemy przed kościołem O.O. Bernardynów w Krakowie, gdzie w klasztorze mieszkał i zmarł święty Szymon z Lipnicy. Witamy się z już przybyłymi lipniczanami i z uśmiechami pozujemy do pamiątkowego zdjęcia. Teraz trzeba przywitać się z naszym świętym rodakiem, a o 18:30 zaczyna się uroczysta poodpustowa msza święta.
Po mszy, tradycyjnie przechodzimy na poczęstunek z wyśmienitym bigosem. Nie objadam się zanadto, ale uzupełniam niedobory płynów wybornym smakiem wody z cytryną i miętą. W przejściu dostrzegam też przez okna regularną ulewę, która cierpliwie czekała aż w pięknej pogodzie dojdziemy do celu, by wreszcie otworzyć zawory nieba, gdy już znajdziemy się pod dachem. Za tę pogodę i czuwanie w drodze i bezpieczne doprowadzenie nas do celu, dziękujemy Ci św. Szymonie. A za transport powrotny do domu (w strugach deszczu) dziękuję Grażynie i Tadeuszowi.


Pielgrzymka do grobu św. Szymona to dla mnie forma podziękowania za roczną opiekę na wędrówkowych szlakach. Przebyte w tym czasie setki kilometrów pozwalają mi uzyskać i utrzymać formę która sprawia, że pokonanie długiego dystansu nie jest wyzwaniem ponad siły. Nogi i stopy jak i cały organizm są na tyle zahartowane, że ani w trakcie pielgrzymowania, ani w dniach następnych nie odczuwam nadmiernie jej trudów.
Mogę też potwierdzić właściwy dobór wyposażenia na tą okoliczność, co i tym razem dało pozytywne rezultaty.
A całokształt pozwala na utrzymanie wiary w swoje siły dzięki naszemu lipnickiemu patronowi.
Dziękuję Ci św. Szymonie!
Dziękuję też pani Małgosi za namówienie mnie na trud pielgrzymowania w tym roku, bo przeświadczenie o moim zdrowiu i kondycji oddalało mnie od podjęcia zmierzenia się z trasą. Jednak towarzystwo osoby która potrafi dzielnie zmagać się wyzwaniem i napotykanymi przeciwnościami, nie pozwoliło mi poddać się moim słabościom. Dziękuję!
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz