Wersja z przeglądarką zdjęć Lightbox dostępna na pasku poniżej.
Strony
▼
wtorek, 12 listopada 2024
Cztery dni w Beskidzie Wyspowym, listopad 2024.
Po ciepłej jesieni przyszła chłodna szaruga. W dolinach jest ponura i zimna, ale wystarczy rozeznać warunki pogodowe w górach i prognozy na najbliższe dni, a to skonfrontować z podglądami z kamer internetowych, by zachwycić się pięknem widoków z górskich szczytów.
W sercu Beskidu Wyspowego założyłem swą bazę wypadową w Wierzbanowej. Stąd miałem w bezpośrednim zasięgu najwyższe szczyty Beskidu Wyspowego, licząc na powtórkę z wydarzenia opisanego przez Kazimierza Sosnowskiego, kiedy to powstała nazwa tej grupy górskiej.
Ciecień, 7 listopada 2024.
Dzień wstał ciepły i pogodny. W sam raz na widokową wędrówkę na pobliski Ciecień. Kilka razy przechodziłem przez tę górę, ale to samo mogłem powiedzieć o każdej innej w okolicy...
Z bazy za ostatnimi zabudowaniami wszedłem w las. Jak zawsze, pomiędzy drzewami nietrudno znaleźć sieć leśnych dróg, ale też i chaszczowanie jest domeną wędrowca. Knieja zapewne była nieczęsto odwiedzana, bo napotkałem sarny, z których jedną nawet udało się sfotografować. Idąc dalej, skonstatowałem, że leśny trakt prowadzi trawersem zbocza, więc gdy tylko zobaczyłem dość imponującą stromiznę, pokręciłem głową z (dez)aprobatą, po czym jąłem mozolnie piąć się pod górę. We wspomnieniach miałem "ścianę płaczu" ze zdobywanej przed miesiącem Lackowej, więc wraz z innymi stromiznami, nie była to pierwszyzna. Zresztą tak tamta jak i ta, okazała się zaledwie nieco wymagającym podejściem...
Akurat trafiłem na podejście pod pipant południowy, więc lekko sapiąc, po kilku minutach doszedłem do grzbietowej drogi, gdzie pokazały się oznakowania szlaku. Jeszcze tylko kilkaset metrów lekko pod górę i zameldowałem się na startowisku paralotniowym, okupującym podszczytową polankę.
Szeroka panorama przy pięknej pogodzie oferowała przyjemne widoki. Mimo lekkiej mgiełki, oprócz pobliskich szczytów, na horyzoncie dumnie piętrzyła się królowa Beskidów - Babia Góra. Przed nią wyraźniej rysowały się pobliskie góry, które z łatwością identyfikowałem, przypominając sobie ich zdobywanie na przestrzeni wielu lat.
Polankę obejrzałem pod kątem biwakowania, czemu mogła sprzyjać wiata na skraju placu, jak i przyległe skrawki płaskiego terenu.
Wiedząc, że szczyt Cietnia jest porośnięty lasem i nie oferuje widoków poza aktualnym punktem, wykonałem serię zdjęć, pozaglądałem na przełęcze i w doliny, po czym wyszedłem na nieodległy wierzchołek.
Gdyby nie fakt późnego wyjścia i krótkiego jesiennego dnia, dotarłbym może na Grodzisko, z zamiarem rozpoznania konfiguracji średniowiecznych budowli, po których nie tak dawno dostrzegałem charakterystyczne ukształtowania ziemi w partii szczytowej. Jednak pozostały czas nie wróżył poświęcenia go w satysfakcjonującej ilości na eksplorację, toteż poprzestałem na dojściu do Księżej Góry i zejście do Wiśniowej żółtym szlakiem, dotąd jeszcze przeze mnie nieprzebytym.
Księża góra odstaje nieco na zachód od szlaku, trawersującego ją po wschodnim zboczu. Byłem tu już raz, ale jak wiadomo - raz to za mało :-) Spokojnie obszedłem niewielką polankę i zwyczajowo utrwaliłem jej szczegóły na fotografiach. Miejsce wyglądało nieco nostalgicznie i zaopiekowane w prostym stylu.
Wytęż wzrok i znajdź kwiecistego fotografa ;-)
Z Księżej Góry wróciłem kilkaset metrów do siodła, gdzie ku zachodowi prowadził żółty szlak.
Jaka to przyjemność mieć świadomość, że zostały jeszcze jakieś oznakowane trasy, którymi dotąd nie podążałem. Zachowuję je niejako na później, by jeszcze kiedyś mieć coś "nowego" do pokonania. Tak więc tym razem żółte znaki po raz pierwszy poprowadziły mnie ku dolinie.
Dawne ujęcie wody. Po sąsiedzku aktualne.
Za szlabanem na skraju lasu przycupnęły wiaty koła łowieckiego Ciecień. Dalej, wzdłuż drogi asfaltowej las się otworzył na szersze widoki, a po chwili żółte znaki połączyły się z zielonymi, które kilka lat temu sprowadzały mnie z Cietnia, gdy pokonywałem cały szlak od kropki do kropki. Tym samym przypominałem sobie nieco już zatarte w pamięci widoki z tamtego przejścia.
W lewo prowadzi szlak żółty, w prawo - zielony.
Pasmo Lubomira i Łysiny, za Przełęczą Suchą Kamienniki Południowy i Północny.
Do Wiśniowej doszedłem bez pośpiechu, z zapasem czasu. W lokalnym sklepie uzupełniłem zapasy, po czym asfaltówką podążyłem w stronę Wierzbanowej. Przyglądałem się przydrożnym kapliczkom, spojrzałem też w stronę dopiero co odwiedzonego Cietnia, łatwo rozpoznawalnego za przyczyną podszczytowej polany.
Krótka wędrówka na rozgrzewkę była może bardziej spacerem górskim, ale jako właśnie rozgrzewka, okazała się wystarczająca.
Kościół św. Marcina w Wiśniowej
Szczyt Cietnia z polaną - startowiskiem po prawej.
Ćwilin, 9 listopada 2024.
No i skończyła się słoneczna pogoda... Ale zaraz! Może któraś kamera internetowa powie coś bardziej optymistycznego! Wrzucam widok z Kamionnej - chmury tuż poniżej wieży. Zaglądam na przekaz z Lubonia Wielkiego - Szczebel i okoliczne szczyty ledwie wystają znad obłoków! Co to może znaczyć? Ano, że moja ulubiona góra uraczy mnie dzisiaj widokami znad chmur!
Zebrałem się sprawnie (co nie znaczy, że wcześnie) i ruszyłem w stronę przełęczy Gruszowiec. Cały czas doliny i przełęcze tonęły w gęstej mgle. Miałem jednak niezachwianą nadzieję, że ta wilgotna gęstwa nie opadnie, nim dojdę na szczyt.
Dzielnie napierałem kolejną "ścianą płaczu", którą jednakowoż już tyle razy pokonywałem, że o nawet symbolicznym płaczu nie mogło być mowy. Za początkową gęstą mgłą spowijającą trasę szlaku, po kilku minutach dotarłem do oszronionej zmarzliny, przez którą nieśmiało poczęły przebijać się ostre promienie słoneczne. Był to oczywiście dla mnie raj fotograficzny, ale bądź co bądź, jeszcze nie niebo, które powoli zaczęło niebieszczeć nad głową. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach znalazłem się już w pełnym słońcu nad chmurami, które po drugiej stronie przełęczy cięły poziomo wpół sąsiednią Śnieżnicę.
Od tego miejsca, stroma kamienista ścieżka prowadziła w górę z pełną przejrzystością powietrza, które zawiewało ciepłym podmuchem. Kiedy jednak wszedłem na drugą stokówkę, kałuże na północnym zboczu nadal były zamarznięte.
Stokówką doszedłem do zachodniego grzbietu, gdzie dołączyłem do żółtych znaków schodzących ku Mszanie Dolnej. Tu skierowałem się ku szczytowi, by z wyższej części partii zbocza mieć widoki na zachód i częściowo na północ. Szczyt bowiem Ćwilina na tych kierunkach porasta las, więc nie daje dobrej obserwacji jak tylko od południowego wschodu ku południowemu zachodowi z niewielkimi przyległościami.
O ile zachodni nieboskłon oferował dość obfite widoki wysp Beskidu pogrążonych w morzu chmur, o tyle na kierunku północnym jedynie Kamionna ze swą wieżą widokową jeszcze wystawała nad biały skłębiony ocean mgieł. Istne Mare Nebularum, jak sprzed kilkunastu lat w Gorcach.
Na pierwszym planie z lewej Szczebel, z prawej Zapadlisko przechodzące w Lubogoszcz.
Kamionna i jej wieża widokowa jeszcze ponad chmurami.
Polana Michurowa to doskonałe miejsce biwakowe, oferujące pyszne widoki na kierunkach południowych. W odróżnieniu od ponuro zamglonych dolin, tutaj cieszyłem się klarownym horyzontem, zasnutym mgłami rozciągniętymi w poprzek wyższych górskich zboczy i pokłębionych obłoków spływających w doliny. Obserwatorów tego pięknego spektaklu nie brakowało, bo gdzież można by cieszyć się tak niesamowitą panoramą, jak nie właśnie na Ćwilinie, czy na innych wysokich szczytach.
Panorama słonecznych Tatr nad Gorcami i zamglonymi wyspami Beskidu.
Szczyt Ćwilina to także moje ulubione miejsce biwakowe. Dwa tygodnie temu nocowałem tu pod namiotem i nawet teraz żałowałem, że wszedłem na lekko, bez sprzętu biwakowego. W tak pięknych okolicznościach przyrody tak zachód słońca, noc, jak i wschód słońca byłby niezapomnianym przeżyciem. Ale i tak dobrze, że znalazłem się właśnie i tu i teraz.
Kolejne ujęcia wydają się być podobne, ale w czasie rzeczywistym różnice w konfiguracji mgieł i chmur były zauważalne. Udało mi się nawet sklecić filmik ze zdjęć poklatkowych, które wykonałem bez statywu i interwałometru, opierając aparat stabilnie na kamykach na stoliku i odliczając czas pomiędzy klatkami w myślach. Jak wyszło tak wyszło, film wpinam na końcu relacji z dnia.
Mogielica, a za nią Modyń.
Charakterystyczna dla Ćwilina koniunkcja Lubonia Wielkiego i Babiej Góry.
Luboń Wielki na pierwszym planie, w tle Babia Góra i pasmo Policy.
Luboń z wieżą i Gorc z wieżą.
Mogielica i grzbiet Krzystonowa, Kutrzycy i Jasienia.
Przebiłem się też przez las na północny stok, gdzie okazało się, że Kamionna - jeszcze kilka godzin temu widoczna, zeszła w pełne zanurzenie, nie pozostawiając na peryskopowej choćby samej wieży ;-) Od Śnieżnicy w prawo, czyli ku wschodowi, jedno szerokie i skłębione morze chmur.
Lubomir i Łysina za nim.
Z lewej stok Lubogoszczy, w centrum Lubomir, do prawej ciągnie się Śnieżnica.
Lubogoszcz, za nim Kotoń.
Od wschodniego zbocza Śnieżnicy już tylko morze mgieł...
Zasiadłem przy stoliku na małe co-nieco. Nawet nie tyle z głodu, co dla celebracji miejsca i widowiska. Trudno było bowiem oderwać wzrok i porzucić radość kontemplowania tak pięknego cudu natury.
Kontemplacja przy kolacji ;-)
Góry, mgły i chmury...
Chmury wylewały się od wschodu ku zachodowi.
Gdy do zachodu słońca pozostała nieco ponad godzina, z poczuciem nadciągającego chłodu postanowiłem wracać do bazy. Wiedząc, że moje górskie plany w tym dniu się nie kończą, przyjąłem, że będzie jeszcze okazja na rozkoszowanie się spektaklem zachodzącego słońca. Jak się miało później okazać, moje nadzieje mnie nie zawiodły :-)
Zachód słońca wystąpi pomiędzy Fatrą a Babią Górą.
Dochodząc żółtym do drugiej stokówki (są trzy), jeszcze raz spojrzałem w stronę gdzie wynurzała się wcześniej Kamionna. Nic, nawet śladów po zatopieniu tej beskidzkiej wyspy... Jednak nieco ponad osiemset metrów to za mało, by płynąć przez górskie morze w wynurzeniu. Za to Śnieżnica wystawała ponad rozlaną biel i prezentowała górną stację wyciągu krzesełkowego.
Nieco na prawo od centrum kadru powinna być Kamionna. Trafiony - zatopiony ;-)
Babia i Polica w oddali, przed nimi Luboń Wielki, Szczebel i Lubogoszcz.
Na cyplu Śnieżnicy widoczny budynek wyciągu krzesełkowego.
Kilkanaście minut schodzenia w dół wystarczyło, by na powrót oślepić się gęstym i wilgotnym mglistym kokonem. Tutaj świat wyglądał już całkowicie inaczej, nawet wyobraźnia ledwie identyfikowała napotykane okolice. Samochody przemierzające przełęcz Gruszowiec najpierw można było wyraźnie usłyszeć, by następnie niewyraźnie je dostrzec. A grupka zdobywców Ćwilina stojąc przed pobliską arterią, jakby zastanawiała się, czy aby nie wrócić do tych jakże pięknych widoków...
A teraz obiecany film Time Lapse z przelewającymi się chmurami.
Szczebel, 11 listopada 2024.
Na Szczeblu byłem kilkanaście lat temu. Tak dawno, że ledwie pamiętam te czasy i słabo samo wejście i szczyt góry. Skoro na Ćwilinie byłem pewnie już kilkanaście razy, to i Szczebel zasługuje na powtórkę. Gdy więc po spojrzeniu na kamerę z Lubonia Wielkiego okazało się, że po niedawnych chmurach nie ma śladu, wyjście na szczyt niesięgający tysiąca metrów weszło do fazy realizacji.
W planach na kolejną krótką wyprawę zapisał się też Luboń Wielki, to i sąsiedni Szczebel uzupełni odwiedzane rejony.
Trochę mnie kusiło podejście od Mszany Dolnej czarnym szlakiem, ale jakoś tak z wygody padło na przełęcz Glisne. Tym bardziej, że kolega z dawnych czasów ma tam po trasie domek górski, więc kto wie, - może spotkam go gdzieś przypadkowo...
Na przełęczy Glisne, w stronę Lubonia Wielkiego.
Mijając całe osiedle domków mniejszych i większych, jeszcze przed wejściem w kompleks leśny, rozglądałem się po okolicy. Za pierwszym zagajnikiem jeszcze można było zobaczyć Luboń, by na dobre zatopić się wśród drzew.
Przed Małą Górą mijałem ludzi to schodzących, to podchodzących, a było ich całkiem sporo. Świąteczny dzień i piękna słoneczna pogoda, sprzyjały wędrówkom i spacerom.
Mała Góra daje chwilę wytchnienia na płaskim odcinku, który bodaj ma mały spadek prowadząc w kierunku szczytu. Ale i tak podejście na żadnym odcinku nie jest wymagające, więc grupy w pełnym przekroju wiekowym dało się spotykać na trasie.
Za płaskim odcinkiem nastąpiło krótkie podejście na szczyt góry, która wita krzyżem, płytą poświęconą dwukrotnie odwiedzającemu Szczebel Karolowi Wojtyle i ławkami pozwalającymi na spokojne podziwianie widoków na kierunku północnym.
Po wczorajszych chmurach pozostało jeszcze nieco mgieł, więc klarownego widnokręgu nie dało się doświadczyć, niemniej od Kudłaczy przez pasmo Łysiny i Lubomira prezentowało się okazale, w dali Grzbiet Cietnia z Księżą Górą budził wspomnienia sprzed dni, zaś po zajrzeniu za drzewa na wschód, dało się zza pobliskiej Lubogoszczy dostrzec Śnieżnicę, Ćwilin i charakterystyczną sylwetkę Mogielicy.
Lubogoszcz, Śnieżnica, Ćwilin i Mogielica.
Kukając to z lewej, to z prawej, starałem się sięgnąć wzrokiem jak najszerzej. Jednak Szczebel nie jest górą na tyle otwartą na okoliczne widoki, by stał się dobrym punktem obserwacyjnym. Niemniej jak każda góra, daje odmienną perspektywę, pozwalającą rozpoznać góry i doliny z odmiennego punktu widzenia. A to zawsze wzbogaca orientację w tej niewielkiej części globusa :-)
Mogielica na zbliżeniu.
Ćwilin z Małym Ćwilinkiem na stoku z prawej.
Po wciągnięciu wafelka "Góralki" i namierzeniu potencjalnego miejsca pod namiot na przyszłość, nadszedł czas na spokojny powrót. Zachodzące słońce co prawda skutecznie kryło się za gęstwą lasu, jednak po osiągnięciu otwartego terenu, wieczorne zorze nadawały nieboskłonowi ciepłych i cieszących oko barw.
Zasypiające pod księżycem Beskidy zasnuwały się wieczorną mgłą, zapowiadając chłody schodzące w doliny. Jak to dobrze, że moja baza jest w połowie zbocza pod Cietniem. Spojrzałem jeszcze na podświetloną sylwetkę Lubonia Wielkiego ciągnącego się z Luboniem Małym do niewidocznej Zakopianki na zachodzie i spokojnym krokiem wróciłem pod szlakowskaz na przełęczy z której wystartowałem.
Mogielica, 12 listopada 2024.
Nadszedł czas zwijania bazy. A tu wokoło dobrze znana gęsta mgła! Z jednej strony to nic przyjemnego, ale z drugiej, tej na wyższym pułapie, daje możliwość ponownego spojrzenia z wyższego szczytu ponad chmurami. Szybkie spojrzenie na kamerkę z Lubonia Wielkiego i tak! Szczebel dryfuje przez morze chmur z sąsiadami w pełnym zanurzeniu. Plecak spakowany i zagwozdka. Miała być na pożegnanie Śnieżnica, ale ona daje jeszcze oszczędniejsze widoki niż Szczebel. Oczywiście gdzieś tam pod deklem rezonuje hasło "Ćwilin, Ćwilin", ale tę górę całkiem niedawno odwiedzałem... No i ostatecznie padło na czarnego konia - Mogielicę.
Duża wysokość, dwie polany, no i oczywiście niezaprzeczalny mocny punkt - wieża widokowa z pełnym widnokręgiem 360°. Tych atutów nie dało sie przestrzelić w najbliższej okolicy.
Podobnie jak Ćwilin, Mogielicę odwiedzam często i z każdej strony. No, przynajmniej jeśli nie z każdej strony podchodzę, to zaliczam te szlaki na zejściu. Ostatnio podchodziłem od samego Jurkowa, dzisiaj klasyka maestra - Chyszówki i przełęcz Rydza-Śmigłego. Jedynie nurtowało mnie pytanie, czy aby chmury nie nakrywają szczytu. Może ktoś ze schodzących rozwieje moje wątpliwości i wysoki pułap chmur.
Na parkingu zastałem jeszcze jednego kandydata na zdobywcę góry. Zenek znad morza do Mogielicy przymierzał się pierwszy raz, więc zaproponowałem wspólne wejście. Po chwili już byliśmy na szlaku.
Chyszówki, przełęcz Rydza-Śmigłego.
Pierwsze kroki od startu z przełęczy.
Szron jak na Alasce ;-)
Srebrne, złote i zielone. Moje oczy zachwycone :-)
Przed osiedlem spotkaliśmy schodzącego plecakowca, który potwierdził, że szczyt jest wolny od mgły, za to przy nieco niższym pułapie, rozpościera się dookoła prawdziwe falujące morze chmur. Pokrzepieni tym zapewnieniem, ze zdwojoną energią ruszyliśmy na podbój góry.
Osiedle Do Sarysza.
Trasa bardzo dobrze znana... ;-)
Wygląda na to, że słońce jednak jest :-)
Przed Mocurką.
Polana Mocurka w pełnym zamgleniu.
Kiedyś stała tam bacówka, a właściwie szałas.
Za polankami przyziemne mgły ustąpiły, znikły też srebrne osady marznącej szadzi. Temperatura nieco wzrosła i ustąpiło przenikliwe odczucie oblepiającej wilgoci. Na krótkim odcinku Zenek zreferował mi ostatnie dziesięć lat swych górskich (i nie tylko) dokonań, co skutkowało u niego konkretną zadyszką. Pozwoliło mi to w ciszy i spokoju kontynuować dalszy fragment podejścia, które przed Wyśnikówką potrafi dawać się we znaki. Ja na szczęście zachowując rytm oddechu i równe tempo podchodzenia, nie musiałem się zatrzymywać, aż dopiero na mojej ulubionej Wyśnikówce, skąd otwierały się pierwsze szerokie i urzekające widoki.
Pod górę, ale na razie dość łagodnie.
Przede mną najbardziej stromy odcinek, ale i tak spoko...
Małe wypłaszczenie przed Wyśnikówką.
Wejście na polanę Wyśnikówka.
Bliżej Modyń, dalej wschodni grzbiet Beskidu Sądeckiego.
Łopień nad drzewami polany.
Na pierwszym planie schodząca spod szczytu Polana Stumorgowa.
Ramię Stumorgowej, Krzystonów i Jasień. W oddali Gorce.
Babia Góra i pasmo Policy a przed nią malutki Luboń Wielki.
Babia, Polica, Luboń Wielki i ledwie widoczny szczyt Szczebla.
Ćwilin
Ćwilin i Śnieżnica.
Krzystonów, Jasień i Gorce w tle.
Babia kryjąca Pilsko, po prawej pasmo Policy.
Właściwie, to na polanie nie musiałbym się zatrzymywać, albowiem z wieży na szczycie zobaczyłbym to samo i jeszcze więcej, jednak tu była minimalnie inna perspektywa, a że lubię spoglądać w dal to z lewa, to z prawa, no i oczywiście z góry, to tej lokalizacji w utrwalaniu widoków pominąć nie mogłem.
Ale że wieża była celem, to niebawem tenże cel osiągnąłem. A przy okazji spomiędzy drzew zerknąłem jeszcze i na północ i na południe, jak w czasach, gdy przychodząc na Mogielicę nie mogłem rozglądać się z wieży, bo i tej pierwszej drewnianej wtedy zwyczajnie jeszcze nie było...
W drodze na szczyt.
Zbójnicki Stół.
Wieża na Mogielicy.
Na kierunku północnym tylko chmury...
Krzyż papieski na wschód od szczytu.
Na wieży było nas trzy osoby, choć chwilami ktoś na krótko wchodził i schodził. Nasza trójka zaś uzbrojona była w aparaty fotograficzne, które w tych warunkach miały sporo roboty. Po chwili do naszej trójki dołączył niestrudzony narrator - Zenek :-)
Działo się, oj działo. Statyczne zdjęcia nie oddają dynamiki przelewających się chmur, to zasnuwających, to odsłaniających dolin, przełęczy, polan i szczytów. Konfiguracje te zmieniały się w tak szybkim tempie, że jeden z kolegów wykonujący serie poklatkowe, zapewne miał najlepszą relację z tego niesamowitego wydarzenia. Ja zaś skupiłem się na obserwowaniu co i gdzie się zmienia, przez co sporo ujęć wygląda na niemal takie same, przy czym słowo "niemal" jest tu kluczowe.
Dla kompletności przekazu musiałbym każde zdjęcie opisywać w funkcji czasu, by choć w minimalnym stopniu dać obraz tej dynamicznie zmieniającej się scenografii. Momentami nawet nie byłem w stanie zidentyfikować szczytu, z którego wystawały zaledwie niewielkie fragmenty. Dopiero namierzanie kierunku i odległości dawało rozeznanie, że w tym miejscu powinna być Śnieżnica, Ćwilin, Lubogoszcz, Szczebel, czy jakakolwiek inna góra, którą bez trudu dałoby się zidentyfikować przy bezchmurnej pogodzie. Pozostanę więc jedynie na opisach wybranych fotografii.
Lubań, Gorc, przed nim Kiczora Kamienicka z anteną.
Ćwilin, Śnieżnica, Łopień.
Łopień
A na północy wszystkie wyspy pod chmurami...
Cichoń, Modyń, w oddali Beskid Sądecki wschodni i zachodni.
Cichoń w chmurach.
Modyń ze wschodnim grzbietem Beskidu Sądeckiego.
Zachodni grzbiet Beskidu Sądeckiego.
Pieniny
Lubań
Gorc i Kiczora Kamienicka.
Polana Średniak pod grzbietem Gorców.
Gorce i Tatry. Między Gorcem Troszackim a Kudłoniem widoczna Jaworzyna Kamienicka.
Turbacz za polanami Mostownicy.
Mała Fatra w oddali.
To już niemal Ocean Chmur!
Łopień niebawem zatonie...
Zaiste Beskid WYSPOWY! :-)
Z Jasienia schodzą baranki :-)
Poniżej Jasienia Polana Skalne.
Babia z Policą i Luboń Wielki schodzący na peryskopową ;-)
Chmury wsponają się po zboczach, Jasień i Stumorgowa prawie się topią.
Tatry nad Gorcem. Pojawiały się i znikały w chmurach.
Gdzieś tak na godzinę przed zachodem słońca wiedzieliśmy, że na to wydarzenie trzeba obowiązkowo zostać. Chmury bowiem gęstniały, co niższe wcześniej wystające szczyty zniknęły pod grubymi zwałami kłębiących się chmur, a takiż sam gęsty dach nad nami zamknął nas niczym w obłocznej szufladzie, nakrytej od góry i ścielącej się poniżej. Zaś wąski pas przejrzystego powietrza prezentujący z przerwami dookólny widnokrąg, zapowiadał okazanie się słonecznej tarczy tuż nad horyzontem, w czasie samego już chowania się na noc.
Tuptaliśmy marznącymi stopami i rozcieraliśmy zmarznięte dłonie przy dźwiękach dobiegających z trzech stron dźwiękach migawek naszych aparatów. Lekki wietrzyk w chłodzie wieczoru napędzanym dmuchającymi w nas niemal niewidzialnymi kłębami mgieł, powodował, że nikomu nie było ciepło, ale też nikt nie miał zamiaru opuszczać tak niesamowitej pantomimy w wykonaniu jakże twórczych sił natury.
Jasień tonie w chmurach.
Chmury skłębione na dole i w górze.
Nad Gorcem chwilowe okna z Tatrami.
Ćwilin walczy na morzu chmur...
Beskid Sądecki z Radziejową walczy dzielnie.
- Patrz tam, na to drzewo - słyszę z prawej. Spoglądam we wskazanym kierunku i widzę, jak przez nacierające chmury przebija się wysoka jodła, górująca nad północnym zboczem Stumorgowej. Czekam na kolejne okienko w chmurach z gotowym aparatem przy oku. Wreszcie - jest! Strzelam raz, drugi i trzeci, by wybrać najlepszy kadr.
Za chwilę słyszę, by spojrzeć jeszcze bardziej w prawo. O rany - Wyśnikówka znika pod białym dywanem! Łopienia już dawno nie widać, chyba dostał torpedą, bo nad miejscem gdzie jeszcze niedawno widać było jego grzbiet, teraz tylko zamyka się ciemniejący kłąb obłoków.
Z Ćwilina wystaje najwyższe drzewo i tonący rząd niższych wierzchołków, zaś Lubań walczy z nacierającymi falami białej waty, dzielnie żeglując z wieżą niczym postawionym bez takielunku masztem.
Sprawdzam Gorc. Ten trzyma się dzielnie na powierzchni, dryfując na tle Tatr zalanych od góry niczym morską pianą. Widać jedynie bramę rozwartych nisko skał, niczym wrota zapraszające do przepłynięcia przez cieśninę w kierunku jakiegoś tajemniczego fjordu.
Gorce wystające dumnie z białej kipieli jaśnieją Jaworzyną Kamienicką wtopioną pomiędzy Troszacki a Kudłoń, z widocznym nieco dalej na zachód Turbaczem, poprzedzonym polanami Mostownicy.
A bliżej, zalany złotymi promieniami słońca wał przelewający się nad Stumorgową otwiera nieco dalej szczyt Jasienia, który bywał już pod pierzyną...
Gdzieś tam daleko na zachodzie Wielki Chocz i Mała Fatra mienią się pod nadchodzącym od góry słońcem, a szerokie pasmo Babiej Góry z kryjącym się za nią Pilskiem i flankującą od prawej Policą, zamykają zachodni horyzont, walcząc z pożerającą je bielą od dołu i od góry.
My zaś z naszego bocianiego gniazda wśród tych porozrzucanych po morzu chmur wysp, wypatrujemy stałego lądu, niczym rozbitkowie obawiający się, by i nas nie pochłonęła biała kipiel... Bo właśnie tuż przed nami, na Polanę Stumorgową nacierają z prawej kłębiące sie zwały krnąbrnej wilgotnej bieli, zawijając się gęstym lokiem niczym bałwanem zmierzwionej fali. Aparat zaś pracuje według komendy "cała naprzód", by pełną parą przeć ku zachodowi.
Takoż zachód po chwili dopełnia dzieła zachwycającego i kończącego sie dnia, to świecąc pełną tarczą ślizgiem złotych jasnych promieni, to znów chowając się częściowo za obłokami. Przez chwilę zda się, że lecimy aeroplanem tuż nad pułapem gęstych obłoków, że momentami nie wiadomo, czy wraz z wieżą przytwierdzeni jesteśmy do matki ziemi, czy nawigujemy po bezkresnym oceanie Beskidu, czy też unosimy się cichym aerostatem zawieszeni pomiędzy ziemią a niebem...
Teraz gdy patrzę na swe zdjęcia, muszę posiłkować się pamięcią i niesioną przezeń wyobraźnią, by przywołać i opisać ten niesamowicie urzekający spektakl, który był naszym udziałem. Chwilami nawet miałem wrażenie, że Zenek na kilka minut zaniemówił z zachwytu, a może to ja zapatrzony w to ostatnie w promieniach słońca widowisko, oniemiałem i ogłuchłem... Tak czy inaczej, nasz zachwyt był niekłamany.
"Patrz tam, na to drzewo"
Chmury wpełzają na Wyśnikówkę!
Velky Choc z lewej i Mała Fatra z Prawej. Bliżej między nimi zalesiony Obidowiec.
Coś jakby tonący Ćwilin...?
Jaworzyna Kamienicka między bliższymi Gorcem Troszackim i Kudłoniem. Turbacz z prawej.
Się zaczęło...
Babia atakowana chmurami od góry i od dołu :-)
Wały chmur nad Krzystonowem.
Lecimy nad chmurami...
Nawet nie czułem, że mi zimno...
Aż ciepło w sercu :-)
Tak się kończy piękny dzień...
Słońce zaszło, a chłód się wzmagał. Szybko nasza wytrwała grupa rozpierzchła się w drogę powrotną.
Ja z Zenkiem powzięliśmy plan zejścia żółtym szlakiem do Słopnic, co w połowie drogi uskuteczniliśmy w świetle czołówki i latarki. Widoków już nie było, a z polany U Błazka też tylko mgły nad nami. Jeszcze przejście przez potok i szeroką drogą do granicy lasu. A od głównej drogi tylko półtora kilometra pod górkę do samochodów.
Tym samym ostatni dzień mojej akcji górskiej dobiegł końca, z pięknym finałem słońca zachodzącego wśród chmur.
Widoki z Ćwilina i z Mogielicy byłyby godne stworzenia obszernego materiału filmowego i fotograficznego ze zdjęciami poklatkowymi. Nawet ekipa National Geographic miałaby tu pole do popisu, co przy dopasowanym podkładzie muzycznym i sugestywnej narracji, zachwyciłoby niejedną wrażliwą duszę. Cieszę się, że ze swym leciwym aparatem i ledwie dychającym obiektywem zebrałem tak obfity plon fotograficzny. Plon, którym mogę podzielić się z Wami... :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz