Wizyty na wieży widokowej na Szpilówce należą do moich ulubionych. Krótkie dzienne wejścia z obserwacją dalszych widoków przez lornetkę są fantastyczne, lecz najlepsze to te, kiedy mogę połączyć kontemplację zachodu słońca poprzez zdjęcia nocne, krótki sen i czatowanie o świcie na wschód słońca.
Trochę się takich nocnych sesji nazbierało, ale zawsze przychodzi ochota na kolejną. Tak więc w pewnych odstępach czasu zaliczyłem następne trzy, z których ta trzecia była zarazem w sumie trzydziestą :-)30 kwietnia 2025. Dwudziesta ósma noc na wieży.
Wyruszyłem jak zwykle późnym popołudniem z lipnickiego rynku, by trasą (jeszcze nieoficjalną) Korony Lipnickiej wyjść na wzgórza Lipnicy Dolnej z widokiem na samą wieżę po lewej, jak i Duchową Górę po prawej.
Gdy dotarłem na wieżę, niebawem powoli zaczął się zachód słońca, ale jakoś tak bezobjawowy. Jednak po kilku chwilach tarcza słoneczna zeszła poniżej pasma chmur i już ukazując swój znikający krąg, schowała się za horyzontem.
Nad gasnącymi pomarańczami jeszcze ciemnił się błękit nieba, lecz wkrótce ostatnie światła dnia ustąpiły coraz ciemniejszej nocy.
Wiosenne noce są krótkie, więc trzeba było się ułożyć do snu bez ociągania, bo budzik zadzwoni wcześnie. Namiot rozstawiłem jeszcze przy końcówce dziennego światła, więc nie tracąc czasu, zawinąłem się w ciepły śpiwór i zasnąłem.
* * *
Bezwzględność budzika jest najmniej lubianym elementem budzącego się wraz ze mną dnia. Obserwowanie wschodu słońca jest jednak jedyną okazją, która mobilizuje mnie do tak wczesnej pobudki. Poranne zorze wzmocnione ptasimi koncertami wynagradzają wczesne zerwanie się na nogi. Aparat gotowy, a pomarańczowe przejaśnienia informują gdzie należy kierować obiektyw.
Gdy gorejąca kula oświetla senne obłoki zawieszone nad horyzontem, wpatruję się w to niesamowite widowisko, przeżywając je jakby pierwszy raz...
Generator dymu z iwkowskiego tartaku miesza białe obłoki z porannymi mgłami ścielącymi się w dolinach. Gdy górą wieją wiatry, dołem pozioma krecha białej smugi zdaje się niewzruszona.
Nad Lipnicą zwykle ledwie widoczne zamglenie i wcześniejsze oświetlenie słonecznymi promieniami. Gasną światła uliczne, odzywają się odgłosy samochodów i powoli - boć to jeszcze wczesna pora - okolice budzą się do życia w cywilizacji. Ptaki zaś powitawszy słońce, cichną po porannych trelach i tło dźwiękowe zmienia się z koncertu na kakofonię dźwięków.
Kiedy już Lipnica skąpana jest w słońcu, a do Nagorza słońce zagląda wesoło świecąc w okna Bacówki, Iwkowa spowita dymnymi mgłami łapie pierwsze promienie na wieżę kościelną i budynki w które słońce celuje z przełęczy nad tymowskimi serpentynami. Dzień rozpoczął się na dobre.
Opuszczam wieżę i trawersując grzbiet, sobie znanym skrótem zmierzam do Urbanka na śniadanie. To standardowa poranna rutyna, bo i Urbanek to dla mnie kultowe miejsce - i to dosłownie i w przenośni. Zaledwie półtora kilometra od wieży, w gęstym lesie w połowie stoku przy źródłach doskonałej wody, przycupnęła kapliczka w miejscu pustelni Urbana. Jest tu także stół z ławami, więc zaciszne miejsce na śniadanie w sam raz.
Powrót do domu prowadzi różnymi trasami, a tym razem przechodzę poniżej kopuły szczytowej Szpilówki, przy skrzyżowaniu zielonego szlaku ze Starym Gościńcem. To już pierwszy maja, więc pewnie na wieżę ruszą świętujący turyści. A że mam od mojej trasy zaledwie pięć minut na dojście, nawiedzam ten świetny punkt widokowy ponownie tego dnia. Jakbym nie miał dosyć...
Pod wieżą zaś swą premierę ma FoodTrak, serwujące klasyczne fast foody. Ja jednak jestem już po śniadaniu, a poza tym moja ekonomia nie przewiduje takiej rozrzutności.
Dzisiaj wybieram inną trasę powrotną, co zresztą staram się czynić tak, by różnicować ścieżki prowadzące do domu. Przy Krzyżu Powstańców dziewczyny świętują pod wiatą, a nieco dalej na jodełce widzę zapracowaną mrówkę. Święto pracy to nie dla niej...
Schodzę do Potoku Piekarskiego i zaglądając chwilowo na czarny szlak, przeskakuję na Podkramarzówkę, gdzie nawiedzam Dupę Słonia. Patrząc właśnie niejako od zadka, głaz zaiste wygląda jak słoń grzęznący w leśnej ściółce. Miejsce to przeze mnie znane i lubiane.
![]() |
Święto, a mrówka w pracy! |
![]() |
Dupa Słonia, a nawet i głowa z trąbą w glebie :-) |
Od Kramarzówki do domu tylko rzut beretem. Pamiętam tę trasę z dzieciństwa i mimo wielu okolicznych zmian, niewiele tu różnic od zamierzchłych czasów. Ta podróż w czasie ma dla mnie ogromne znaczenie, bo nadal czuję młodość widząc niezmienione miejsca z czasów młodości...
4 czerwca 2025. Dwudziesta dziewiąta noc na wieży.
Spałem na wieży w kwietniu, w maju, to i przyszedł czas na czerwiec. Prac domowych mam sporo, więc na razie nie mogę myśleć o jakimś dłuższym szlaku. Ale żeby wyrwać się na kilka kilometrów na jedną noc, to i planować nie trzeba... A jeśli jest to noc na wieży... :-)
Piękny jest rynek w Lipnicy Murowanej. Podziwiam go i fotografuję równie często jak i inne dobrze sobie znane miejsca i okolice. A przy okazji jest to punkt startowy do moich rozmaitych wędrówek.
Magiczne są też miejsca prowadzące na Szpilówkę. Zawsze można coś po drodze wypatrzyć, wystarczy poruszać się z oczami szeroko otwartymi. Czy to polne kwiaty, czy piękna dróżka okolona młodymi drzewami - wszystko to dokłada się do wędrówkowych wrażeń. I co ciekawe - za każdym razem tak samo!
O ile pogodę da się przewidzieć, o tyle sam zachód słońca pozostaje w sferze niepewności. Raz mam czyste niebo i klarowny pokaz, innym razem - jak i tego wieczora - chmury nad zachodnim niebem i brak przedstawienia na które liczę. Ale i chmury potrafią się w miarę interesująco zaprezentować, a przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Bądź co bądź zachód słońca był, tyle, że bezobjawowy... Taka pomroczność jasna ;-)
Co zrobić... Strzelam foty w ostatnich błękitach i w zapadającej nocy, rozkładając przy tm namiot. Nie nastawiam się na nocną sesję, bardziej liczę na ciekawy poranek. A wobec tego nastawiam budzik standardowo na pół godziny przed wschodem słońca i pozwalam mu pracować, kiedy ja zasypiam :-)
* * *
Po usłyszeniu natrętnego budzika, już mniej - więcej wiem co ujrzę z rana. No i w zasadzie z niewielkimi różnicami tak właśnie było.
Nad Lipnicą gładko, nad Iwkową dymy z tartacznego generatora, a nad wschodnim nieboskłonem - no cóż - liczyłem na czyste niebo, a tu wzorem wczorajszego wieczora - nadziemna zasłona.
Wreszcie po kilkunastu minutach coś tam w zasnuciu się przerzedziło i pokazał się znajomy pomarańczowy okrągły kształt. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że te rozciągnięte obłoczki dodały uroku porannemu przedstawieniu, które jednakowoż zbyt widowiskowe nie było.
Co by jednak nie rzec, wschód słońca odbył się po swojemu.
Porozglądałem się po dobrze znanej okolicy. Wszystko na swoim miejscu. Początkowo w sennych kolorach, z czasem napełniające się słońcem i kolorami. Żeby jakieś chmury albo mgełka - ale gdzie tam... Jedynie uskrzydlone mrówki weszły w jakąś relację, o której się nie wypowiem czy miała charakter wojenny, bądź też pokojowy. Zaś moje pokojowe wyposażenie - śpiwór i samopompa zapozowały do zdjęcia. Jak widać, śpiwór złapał wiatr w profil kolanowy.
Zwinąłem majdan i pewnie już stało się oczywiste, jaki kierunek obrałem. Tak - maszeruję do mojej śniadaniowej lokalizacji :-) A po drodze same atrakcje - a to Padalec, a to różniste kwiecie i zielsko. Same dzikie i piękne, choć takie niby oczywiste. A może oczywiste, ale i piękne. Zaraz...? Czy to aby nie to samo...? :-)
Urbanek, śniadanie i do chaty. Jeszcze tylko mały zapas wody, bo duży zapas nie zmieści się. Dzisiaj plecak w wersji noclegowej pomieści tylko ze cztery litry krystalicznej wody.
Lasem, wąwozem i krótkim odcinkiem asfaltu. Dwudziestkadziewiątka zaliczona.
2 lipca 2025. Trzydziesta noc na wieży.
Dzisiaj miałem kilka zadań w ciągu dnia do wykonania, więc nie mogłem się wyrwać zbyt szybko. Jeszcze na koniec dnia jedna czynność mnie zatrzymała dłużej i mimo długiego dnia, musiałem zagęszczać ruchy. Już nawet po drodze nie robiłem zdjęć, bo wyliczyłem czas dotarcia na wieżę na styk, a przecież wypadałoby dojść na kilka minut przed zachodem, a nie minutę po fakcie...
Przebierałem nogami napierając żwawo, a przecież na Szpilówkę jest pod górkę... Dobrze, że są odcinki po płaskim przed kolejnymi podejściami, ale na szczęście charakter w nogach jeszcze jest.
W lesie między gałęziami widać było promienie słoneczne, więc nie jest źle.
Gdy wreszcie doszedłem do wieży w połowie, znad koron drzew spojrzałem ku zachodowi i ulga - co ma wisieć, nie utonie. Dotarłem w samą porę!
Z marszu tylko zrzuciłem plecak i spojrzałem nieco na południe od zachodu - Babia Góra wyszła, więc jeszcze za dnia ją ustrzeliłem. A później tylko świecąca kula nad linią ziemi i po kilku chwilach pod tą linią... Zachód rzutem na taśmę zaliczony.
Na wieży tego wieczora było sporo luda. Przyszedłszy, zastałem dwie kilkuosobowe grupki i zostałem podjęty świetną szarlotką. Pogadaliśmy w duchu górsko - wędrownym, a w tak zwanym międzyczasie przybyło jeszcze kilka osób przed i po zachodzie. Gdy już towarzystwo się rozchodziło, zostało dwóch młodzieńców, z którymi wdałem się w dłuższą pogawędkę z opowieściami. Ani się obejrzeliśmy, a zrobiło się już całkiem późno.
Gdy zeszli ciemną nocą w mroczny las, próbowałem wykonać kilka nocnych fotek. Niestety, wiało tak mocno, że o stabilnych ujęciach należało zapomnieć. Nawet ustawienie ostrości było problematyczne wobec braku możliwości wycelowania w któryś z punktów świetlnych w oddali. Kraków nad Lipnicą wyszedł jakcięmogę, a piękne barwne zaplecione zorze gdzieś za Bochnią z żałosną poruszoną nieostrością. Wieża bujała się, a otwarty namiot łopotał jak helikopter. Cóż było robić - przy jednej z najkrótszych nocy w roku wypadało sprawnie zgrać oko z poduszką i obudzić się za pięć godzin...
* * *
Coś ostatnio coraz wcześniej budzik mi dzwoni! No, ale skoro to noc z tych najkrótszych, to nie ma rady... Opuściłem przytulne pielesze, konstatując, że nocny wicher niemal ustał. Na szczęście po zaśnięciu już go nie słyszałem.
Mimo braku wiatru nie było ciszy. Ptaki jak zwykle przejęły inicjatywę, dzięki czemu oczekiwanie na wschód słońca było bardzo nastrojowe.
Ale co to był za dziwny wschód!
Kiedy nadeszła pora, spodziewałem się klasycznego rąbka wychodzącego swymi krągłościami nad horyzont. Natomiast tym razem zaobserwowałem coś wcześniej niespotykanego.
Mimo czystego horyzontu, słońce ukazało się w formie poziomego jasnopomarańczowego paska, który poszerzał się z każdą sekundą. Jednak - co dziwne - był to tylko pasek! Jakaś dziwna aberracja, refrakcja, jakby słońce zostało rozwalcowane i spłaszczone!
Dopiero po około pięciu minutach (!) zaczęła znad widnokręgu podnosić się dobrze znana kula w swym oczekiwanym kształcie! Odetchnąłem z ulgą, bo jakby się z tej świetlistej kreski nie uformowało kuliste słońce, to już bym wietrzył znak końca świata...! ;-)
Koniec świata został zażegnany. Cała reszta dnia zaczęła się standardowo, jak to drzewiej bywało.
Tartaczny generator dymu standardowo produkował białe snujące się obłoczki, wschód tonął w pomarańczach, zachód i północ lekko oświetlony i tak na zmianę spoglądając dookoła.
Słońce już wyszło na dobre i rozświetliło okolice. Przy okazji tworzenia panoramy Lipnicy, zauważyłem ledwo widoczny kompleks zamkowy na Wawelu. Jak to nad Krakowem, zwykle mgiełka czy smog upośledza przejrzystość powietrza, jednak nocne wichry pomogły i może nienajlepiej, ale udalo się dostrzec Wawel.
Elementem orientacyjnym będącym dobrym punktem odniesienia, jest przekaźnik GSM na Połomiu Dużym. Na zdjęciu poniżej jest dobrze widoczny niedaleko od lewej krawędzi. Jeśli teraz spojrzeć na powiększony fragment poniżej, można przy wpatrzeniu się zidentyfikować tę charakterystyczną budowlę. Drugim elementem potwierdzającym lokalizację Wawelu przy spoglądaniu ze Szpilówki, jest Radar Balice nieco powyżej prawej krawędzi zabudowań zamkowych. Nie jestem pewien na sto procent dokładności opisu, ale sama lokalizacja zgadza się z mapą i kierunkiem.
Gdyby tak lepsza przejrzystość powietrza i dłuższy obiektyw, ale jak się nie ma co się lubi...
Co było do zobaczenia tom zobaczył. Zwinąłem zatem majdan i tym razem regularną i oznakowaną trasą wyruszyłem do mojej śniadaniowni "U Urbanka" ;-)
Śniadanie u Urbanka zawsze smakuje wybornie. Po części za sprawą znakomitej, najlepszej w okolicy krystalicznie czystej wody. Po części też ze względu na ulubioną lokalizację, no i też w terenie cokolwiek jest - smakuje lepiej.
A Urban - to misjonarz przybywający tu na wiosnę z terenów dzisiejszych Węgier, z kompanami osiadłymi po okolicach. W XI wieku krzewili tu chrześcijaństwo, a przybyły w okolicę Iwkowej pustelnik przyjął imię Urban, najprawdopodobniej mając za patrona współczesnego sobie papieża Urbana II, którego wizerunek uwieczniono na obrazie w kapliczce.
W drodze powrotnej uzbierałem kilka garści czarnych jagód, zwanych u nas borówkami. W tym roku wiosenne przymrozki uszczupliły ich urodzaj, toteż pojawiają się tylko w miejscach gdzie mrozy ich nie wyniszczyły. A ich smak, to także smak dzieciństwa... :-)
Już jestem blisko Lipnicy. Trawy, zioła i zboża zielenią się i żółcą obficie. To zdecydowanie nie jest miejski krajobraz, gdzie zzieleń występuje szczątkowo. Tu jes królestwo przyrody i natury, a elementy ludzką ręką stworzone, współegzystują w harmonii z otoczeniem. Zaś sama Lipnica pamięta czasy króla Łokietka i inne historie, których ślady co krok spotykam. I których staję się częścią.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz