Są miejsca w górach, które już nieraz odwiedziłem. Bez zaskoczenia stwierdzam, że takich miejsc jest na tyle sporo, co stawia na celowniku miejsca znane i lubiane. A że w zespole dwuosobowym ta druga osoba tam jeszcze nie była, to postanowiłem zadanie poznawczo-wspomnieniowe.
Z Limanowej ruszyliśmy asfaltem w stronę Miejskiej Góry, zwanej też Chłopską Górą. Roztacza się z platformy nad podstawą zbudowanego tam krzyża piękna i rozległa panorama, co docenia każdy górołaz. Widać wieże na Modyni, na Gorcu i na Mogielicy, co ułatwia identyfikowanie odległych obiektów, choć bez tego okoliczne góry są wystarczająco charakterystyczne i bez większego trudu rozpoznawalne. Czasem muszę tylko w głowie "obrócić globus" by dopasować panoramę do punktu obserwacyjnego. Tym bardziej, że często widzę góry z innej perspektywy.
Po chwili delektowania się widokami, przechodzimy przez wyciąg narciarski i takąż trasę w kierunku Sałasza Zachodniego, mijając źródełko, w pobliżu którego kilka lat temu kimałem. Za podejściem przez malowniczy leśny odcinek, na Sałaszu Małym spotkaliśmy grupę energicznych seniorów, z którymi później z uśmiechami mijaliśmy się na współbieżnej trasie.Na pobliskim zaś Sałaszu Zachodnim ulokowało się niewielkie osiedle, skąd rozpościera się kolejny widok na południe, a najwyżej położony dom ma wybitnie sprzyjającą lokalizację do kontemplowania panoramy.
Od Sałasza Zachodniego wędrówka grzbietem stała się bardzo łatwa. Na Sałaszu Wschodnim, czy po prostu zwanym tylko Sałaszem nawet się nie zatrzymujemy poza wykonaniem kilku zdjęć, i leśną drogą docieramy do Stumilowego Lasu, jak sam go nazwałem. To Kwaśna Buczyna Górska z gęstą i zwartą koroną, zamykającą w znacznym stopniu dopływ światła słonecznego. Brak podszytu i niemalże runa w połączeniu z gładkimi i sinym pniami buków, sprawiał niesamowite wrażenie. Jeszcze tylko podejście na kopułę szczytową i osiągamy najwyższy punkt dzisiejszej wędrówki - Jaworz.
Być może stanie tu kolejna wieża widokowa w zastępstwie istniejącej dość skromnej, do której się właśnie udajemy, schodząc w kierunku wschodnim.
Wieżę pod Jaworzem odwiedzałem kilka razy, w tym zaraz po jej wybudowaniu, kiedy spałem tam u góry w namiocie. Przed wejściem na najwyższe piętro, przyszedł czas na drugie śniadanie i była to moja ulubiona wieloskładnikowa owsianka.
Z górnej platformy spoglądamy na północ, gdzie widać "moją" wieżę na Szpilówce, okolice Tarnowa, a nieco bardziej ku wschodowi pojawia się Zalew Rożnowski. Wschód to lokalna Babia Góra i Chełm, który jest naszym ostatnim wzniesieniem do zdobycia. Spoglądamy jeszcze w kierunku Nowego Sącza i Męciny, po czym udajemy się na kolejny etap szlaku, biegnący obok sąsiedniej kaplicy, przy której odbywa się też niedzielna msza święta.
Mijając "Wieżę Babel", powoli wspinamy się na wspomnianą Babią Górę. Przed podejściem dołącza do nas pies-przewodnik i prowadzi, sprawdzając, czy za nim idziemy. Za Babią docieramy do Skrzętli Rojówki, skąd od kaplicy odbijamy od szlaku. Pies w lustrzanej szybie oszczekuje swoje odbicie, a gdy kierujemy się leśną drożyną w stronę Chełma, zostaje w towarzystwie przydomowego Burka.
My zaś mijamy stare domy, większe i mniejsze polany otwarte to na północ, to na południe, by po niezbyt długim podejściu stanąć przy tabliczce szczytowej na Chełmie.
Przez tę górę nie prowadzi żaden szlak czy oznakowana ścieżka, ale są oczywiście wyraźne drogi i niewidoczne ścieżki, więc kierujemy się w stronę wschodniego cypla, przy którym zlokalizowana jest wieża przekaźnikowa. Stąd już czeka dość strome zejście, przypominające mi wschodni stok Cergowej.
Mapy.cz doskonale pokazują możliwości przemieszczania się drogami i ścieżkami, więc wybieramy te oznaczone na mapie cienkimi liniami. Minąwszy przydomową hodowlę danieli, dochodzimy do drogi asfaltowej, która niebawem dochodzi do niebieskiego szlaku, który na Skrzętli opuściliśmy.
Schodzimy do skrzyżowania na granicy Łyczanki i Świdnika, skąd wspinamy się na Jodłowiec, zasiadając na chwilę przy dawnej szkole szybowcowej, kontemplując rozległe widoki.
Teraz już tylko w dół. Coraz bliżej i wyraźniej rozlewa się w dolinie Zalew Rożnowski, a po krótkim zejściu pojawia się przed naszymi oczami kościółek na Przełęczy Świętego Justa. Tu definitywnie opuszczamy niebieskie znaki i łapiemy autobus, każde w swoim kierunku. Ja w Tymowej łapię okazję, by po kilku minutach wysiąść na lipnickim rynku :-)
Trasa liczyła około 26 kilometrów i nie była ani szczególnie wymagająca, ani zbyt trudna w nawigacji. Za to regularnie obdarzała malowniczymi i rozległymi widokami, choć na tym krótkim odcinku - niezbyt zróżnicowanymi. Niemniej była ona - nie licząc odbicia na Chełm - fragmentem niebieskiego szlaku Wielki Rogacz - Tarnów, który mam na koncie i który mogę polecić, a zwłaszcza jego wyżynną część od Wielkiego Rogacza do Przełęczy Świętego Justa. Niemniej jednak każde wyjście w góry jest godne polecenia, ważne, by dawało radość i satysfakcję :-)
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz