Strony

niedziela, 25 sierpnia 2024

Mogielica, Msza, Jasień - 24-25.08.2024.


Przeglądając w tygodniu zasoby internetu, natrafiłem na informację, że niebawem odbędzie się XXV jubileuszowy złaz na Mogielicy, powiązany z akcją Odkryj Beskid Wyspowy. Miałem wtedy zamiar wybrać się na nockę na Ćwilinie, lecz szybko dokonałem zmiany planów.

W sobotę po południu dotarłem do Jurkowa. Dawno temu schodziłem z Mogielicy szlakiem niebieskim właśnie do Jurkowa i teraz postanowiłem odświeżyć znajomość tej trasy, tym razem pod górę. Zwykle atakowałem górę od Przełęczy Rydza-Śmigłego, nawet całkiem niedawno, a schodząc, lustrowałem zbocza masywu i przypomniałem sobie kolejną polanę podszczytową.

Napieranie od Jurkowa wiązało się z koniecznością pokonania większego niż ostatnio przewyższenia. Suma podejść to ponad 660 metrów, ale miałem czas, pogodę i kondycję. Wyruszyłem więc spokojnym tempem, zakładając zebranie też plonu fotograficznego.

Od samej miejscowości zaczęło się żmudne podejście. Weekend to święto crossów i quadów (hmmm...), ale byłem na to już nieco uodporniony. Na szczęście nie było jakiejś szczególnej inwazji w tej materii.
Zanim wszedłem w ostępy leśne, od lewej prześwitywał między drzewami zachodni fragment długiego grzbietu Łopienia. A w lesie szlak niezmiennie prowadził pod górę, aż wreszcie knieja się otworzyła na dolną część zarastającej polany, zwanej Cyrla. Stare zabudowania szlak obchodził lasem, by po chwili ponownie wrócić na Cyrlę w jej górnej połaci. 









Cyrla jest bardzo interesującą polaną. Nieco już poprzerastana pojedynczymi drzewami, krzewami i dawno niekoszoną trawą, otwiera swe widoki na dwie strony. Od zachodu prezentuje bliższe i dalsze kompleksy leśne, by od północnego wschodu sięgnąć na tereny znane z wcześniejszych wyjść, a mianowicie okolice Chyszówek, Przełęczy Rydza-Śmigłego i towarzyszące im góry i doliny. 
Mnie natomiast zafascynowało uschnięte drzewo, nostalgia opuszczonej polany, obfitość Dzięwięćsiłów Bezłodygowych i morze kołyszących się na wietrze traw, niczym żywcem przeniesionych z poetyckich Stepów Akermanu. Zatrzymałem się na krótką kontemplację okolicy, rozpoznając znane sobie miejsca.
Dla ścisłości są tu dwie polany, niegdyś stanowiące jedną, a dzisiaj oddzielone zarastającymi ją drzewami, a je właśnie opisuję tę górną z rozległymi widokami. Chętnie zostałbym tu dłużej. Czas był jednak ruszyć dalej.











Tuż za polaną było krótkie podejście do szerokiej gospodarczej stokówki, opasującej cały masyw. Wiedzie nią szlak rowerowy, będę ją też przecinał w niedzielę w kierunku Jasienia. Za nią szlak wspina się dość stromo, bo gdzieś wspomniane przewyższenie trzeba zrobić. Na szczęście po chwili trasa nieco się wypłaszcza, jest nawet krótki odcinek z góry. To znak, że już niedaleko od lewej będzie dochodzić nieoznakowany łącznik z Wyśnikówki, a nieco dalej szlak skręci w lewo i stromym podejściem wyprowadzi na szczyt Mogielicy. 





Przy znaku kierującym w lewo pod górę, ja jednak nie skręcam. Maszerują dalej drogą, trawersując szczyt, zmierzam w stronę Polany Stumorgowej. Tutaj jutro będzie miejsce złazu i odbędzie się też msza święta. Dzisiaj jednak nie ma tu wędrowców, są za to widoki, którym nie poświęcam zbyt wiele czasu, albowiem będę je kontemplował z wieży widokowej.







Krótkim stromym podejściem docieram do rozejścia szlaków i na chwilę odbijam na prawo, w stronę niewielkiego otwarcia, służącego za punkt widokowy w czasach, gdy nie było jeszcze wieży widokowej. Od krzyża papieskiego kojarzącego mi się z tym na Lubaniu, zawracam ku szczytowi.





Na Mogielicy bywałem jeszcze w czasie przed zbudowaniem tu pierwszej drewnianej wieży. Wykorzystywałem wtedy każdy przezior między drzewami, by spojrzeć na okolice. Dzisiaj góruje tu już druga okazała wieża widokowa, na którą oczywiście wchodzę, by ogarnąć wzrokiem szeroki horyzont.
Powoli identyfikuję bliższe i dalsze szczyty, zasnute mgłą oddalenia.










Nadchodzi już czas zachodu słońca. Na wieży dość sporo obserwatorów oczekuje na tę chwilę. Także i ja nie pominę takiej okazji. Jednak gęstniejące mgły tłumią klarowność fotografii, ale dla samego podziwiania zjawiska nie są znaczącą przeszkodą. Tarcza pomarańczowego światła jakby gaśnie jeszcze przed dotknięciem horyzontu, pozostawiając wielobarwne zorze.








Ja zaś schodzę na polanę Wyśnikówka, by jeszcze przed zmierzchem rozstawić namiot. Tu będzie spokojniej, zwłaszcza jutro rano, gdy tłum uczestników będzie się zagęszczał na Stumorgowej. Na mojej ulubionej miejscówce jestem sam, będzie więc cicho i spokojnie, nie licząc wiatru, który zmusza mnie do ustawienia namiotu tyłem do jego porywów. Czynność tę wykonuję niemal rutynowo i po chwili mogę się już wsunąć do namiotu i puszącego się śpiwora. Kiedy zapada ciemna noc, ja wraz z nią zapadam w sen.







* * *


Jeśli u mnie rozlega się dźwięk melodii na pobudkę, oznacza to, że za pół godziny będzie wschód słońca, a ja właśnie jestem zawinięty w ciepły śpiwór. Nie inaczej jest i tym razem, gdy ciszę budzącego się dnia i pustkę górskiej polany przeszywa alarm budzika. Uciszam go niezwłocznie, bo brzmi jak wrzask intruza w sanktuarium przyrody.
Wychylam głowę z namiotu i witają mnie jaśniejące barwy poranka, nabierające kolorów, zanim jeszcze tarcza słoneczna pojawi się na nieboskłonie. Wreszcie nieśmiało nad wschodnim stokiem Jaworza pojawia się rąbek ciemnej pomarańczy, zanurzonego w przyziemnej warstwie obłoków. Powoli dźwiga się wyżej na nieboskłon, dając mi czas na smakowanie i uwiecznianie tych barwnych chwil. 
Słoneczne promienie z pewnym trudem przebijają się przez gęstość niskiego zamglenia, stopniowo omiatając szczyty, zbocza i szperając płytkie doliny. Krążąc po polanie, zatrzymuje te magiczne chwile moim nieodłącznym aparatem. 
Kiedy słońce na dobre obejmuje panowanie nad budzącym się dniem, ja swoim zwyczajem powracam do ciepłego puchowego kokonu i zatapiam się w słodkim porannym śnie. Mam jeszcze sporo czasu do dzisiejszej imprezy.


















Poranne kimanie smakuje najbardziej. Chłód poranka przegoniły ciepłe promienie słoneczne, ogrzewając delikatnie wnętrze namiotu. Gdy po raz drugi budzę się tego poranka, słyszę przechodzących obok ludzi. Czas już definitywnie wstawać, co też bez pośpiechu czynię. 
Na polanie zebrało się już spore grono łazików. Część z nich przysiada na podziwianie widoków, inni zmierzają dalej, czy to na wieżę, czy dalej na Polanę Stumorgową.
Mam jeszcze sporo czasu, więc bez pośpiechu zwijam obóz i upewniam się, że po mojej bytności nie pozostawiam innego śladu, jak ledwie zauważalnie wygnieciony skrawek trawy. Dolnym łącznikiem przechodzę ku sąsiedniej polanie, mijając osoby bądź to zapatrzone w dal, bądź splecione w błogim śnie w tak pięknych okolicznościach przyrody. Sąsiedni Ćwilin jawi się opustoszałą Polaną Michurową.








Na Polanę Stumorgową nadciągają z każdej strony spore masy ludzkie. Są też i goprowcy, strażacy, zespół regionalny i księża przygotowujący się do mszy świętej. Słychać też gospodarzy imprezy zapowiadających  program i witających gości. A kapela przygrywa ze śpiewem, dopełniając całości.








Rozpoczyna się msza święta. Celebrują proboszcz parafii w Słopnicach Górnych i księża rodacy z Australii i Ukrainy. Ten ostatni w kazaniu porusza problemy wojenne naszych sąsiadów i poddaje refleksji życie w tak trudnych i niepewnych czasach. Większość przybyłych przystępuje też do komunii świętej, co wyraźnie pokazuje, że górołazy nogami są przy ziemi, a duchem sięgają nieba. 











Po mszy czeka nas jeszcze inna prozaiczna strawa - kiełbaski na gorąco. Przypieczone wcześniej na grillu, na polanę dojechały w pojemnikach termicznych i są gorące i smakowite. Było ich tak dużo, że załapałem się na dwie :-) 
Po posiłku zapowiedziano konkurs na Miss Mogielicy, po czym impreza powoli dobiegała końca. Ja zaś postanowiłem odwiedzić Bazę Namiotową Polana Wały, na której nieraz sypiałem. Spoglądając w stronę Jasienia, za Kutrzycą widać było też Polanę Skalne, na której w jej dolnym skraju stała bacówka, którą także planowałem odwiedzić. Ruszyłem zatem ku wspomnianym celom.













Od Przełęczy Przysłopek zaczęło się podejście pod Krzystonów, który na tabliczkach został opisany jako Krzysztonów. Widać wykonawca tabliczek nie należał do grona górołazów...








Do Bazy Namiotowej Polana Wały zajrzałem na herbatę i pogawędkę. Jak zwykle, na pogaduchach zeszło więcej czasu niż planowałem, ale tak to jest wśród górskiej braci, że tematów pomiędzy szczytami nie brakuje. Dowiedziałem się też, że bacówka pod Jasieniem została zamknięta. Stało się tak najprawdopodobniej przez crossowców i quadowców regularnie tam imprezujących i zaśmiecających miejscówkę. Nic więc dziwnego, że opiekuni nie pochwalali takich praktyk i zamknęli kolibę.
Wobec takiego stanu rzeczy, postanowiłem zmienić marszrutę i pomaszerować zielonym szlakiem do Jurkowa przez Półrzeczki, ale gdy od bazy doszedłem do rozdroża, uznałem, że nie ma miętkiej gry i trzeba napierać na Kutrzycę, Skalne i Jasień. Żadne tam skróty! No to zagiąłem w lewo i forsownym marszem zdobyłem Kutrzycę z dobrym czasem. 










Spod kapliczki powoli i z przyjemnością lustrowałem horyzont, jakby miał się wiele zmienić od rozpoznawanego z Mogielicy. Ale i tak przecież bliższe i dalsze pasma zmieniały względem siebie konfigurację, a ja tak bardzo lubię rozpoznawać ich szczyty.
Zszedłem też do bacówki, boć to przecież element lokalnego kolorytu od wielu lat. Wrosła ona na stałe w okoliczny krajobraz. Teraz jej wnętrza bronią solidne sztaby i takież kłódki. A szkoda, bo było to pewne i niemal kultowe miejsce dla wędrowców przemierzających szlaki Beskidu Wyspowego. Przy okazji nabrałem wody z pobliskiego źródełka, które dzisiaj sączyło się znacznie leniwiej, niż to pamiętam z dawniejszych czasów.












Na Jasieniu zameldowałem się po chwili od opuszczenia polany, bacówki i źródełka. Spojrzałem raz jeszcze na Mogielicę i przez chwilę pomyślałem, gdzie teraz skieruję swoje kroki.
Moją uwagę przykuła niebieska kropka na pobliskim drzewie. Przecież to odcinek szlaku którym jeszcze nie wędrowałem. Mogę nim dojść do Wilczyc, gdzie kilka lat temu zakończyłem wędrówkę od strony Mszany, Ogorzałej pod którą biwakowałem z koleżanką i Ostrej. Dzisiaj więc dojdę do tego samego miejsca w Wilczycach, tylko od strony Jasienia. Bardzo mnie ta opcja ucieszyła, bo jakkolwiek lubię odwiedzać znane miejsca i przebyte nieraz szlaki, to dusza odkrywcy nakazuje mi wypatrywać dróg, ścieżek i szlaków dotąd jeszcze nieprzebytych. 




Ochoczo więc ruszyłm od kropki za niebieskimi znakami. Jak to dobrze, że są jeszcze w górach miejsca, gdzie za każdym zakrętem ukazuje mi się nowy, nieznany fragment szlaku. A to widoki na mój ukochany Ćwilin, a to piękna i bardzo widokowa Polana Łąki, to znowuż ciemne leśne ostępy na wsnuwającej się w gęsty las wąskiej drożynie.













Wychodzę z gęstej kniei. Zmienia się nieco perspektywa, odlegle góry rosną w miarę zbliżania się do nich i schodzenia w dolinę. A przy tym wyborma pogoda. Mimo gorącego lata, pogodowe chmury generują przyjemne powiewy wietrzyka, chłodzącego moją twarz, smagając ją i głaszcząc. 
Popołudniowa pora mówi mi, że na Ćwilin dzisiaj nie powędruję, choć wciąż mam go przed oczami. A może od czasu trzeba go objąć wzrokiem z takiej właśnie perspektywy, a nie tylko traktować jako podnóżek do szerszych obserwacji. Jaki piękny jest ten nasz Beskid Wyspowy...!





Po coraz bliższych i wyraźniejszych odgłosach przejeżdżających pojazdów wiem, że za chwilę dojdę do drogi, co po kilku minutach staje się faktem. Na poboczu znajomej, a jakby obcej górom i szlakom asfaltowej drogi, troczę do plecaka złożone kije, pociągam łyk wody i kierują się w stronę Jurkowa. 
Te kilka kilometrów wzdłuż twardej i ruchliwej nawierzchni nie stanowią dla mnie atrakcji, więc próbuję złapać stopa, co udaje się po przejściu zaledwie pół kilometra. Okazuje się, że mój dobrodziej także był dzisiaj na Mogielicy i schodził żółtym szlakiem do Rzek, którym ja bywało, że wędrowałem ku Gorcom. Mieliśmy więc na te kilka kilometrów wspólne tematy i ani się obejrzałem, byliśmy w Jurkowie. Za podwózkę w miłej atmosferze dziękuję Ci kolego i do spotkania na szlaku.


Dobrze mieć tak piękne góry i szlaki za progiem i pod bokiem. Wędruję po nich często i chętnie i za niemal każdym razem mam w nich jeszcze coś do odkrycia. Nawet dawno nie odwiedzane miejsca odkrywam jak gdyby na nowo.

Czekajcie na mnie moje góry, bo niebawem znowu was odwiedzę... :-)

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz