Strony

wtorek, 13 sierpnia 2024

Noc Spadających Gwiazd i zorza na Mogielicy - 12-13.08.2024.


Od pewnego czasu media trąbiły o nadchodzącym sezonie spadających gwiazd. Sierpień miał być w te wydarzenia obfity, a kulminacja zjawiska była prognozowana na połowę miesiąca. Im bliżej terminu, tym precyzyjniejsza była data apogeum spektaklu. Dla górołaza najlepszym miejscem na obserwacje nieba jest niewątpliwie szczyt góry, w miarę wysokiej, bez intensywnych świateł miasta w pobliżu. W Beskidzie Wyspowym takich lokalizacji jest sporo, a mój wybór padł na Mogielicę, a konkretnie na polanę Wyśnikówka.

Jako że koleżanka stanowiąca drugą połowę zespołu dwuosobowego miała bardzo wąskie ramy czasowe, do Przełęczy Marszałka Rydza-Śmigłego dojechaliśmy już w gęstniejącym zmroku. Podejście najkrótszym szlakiem znakowanym kolorem zielonym znam na tyle dobrze, iż nawigowanie na szlaku w nocy nie sprawia mi trudności. Nawet jest o tyle ciekawe, że dostarcza nieco tajemniczości i ukazuje znane odcinki w świetle szperającego po szlaku snopu światła.

Widok z przełęczy Rydza-Śmigłego w kierunku zachodnim.

Mijając osiedle Do Sarysza.

Podejście w świetle czołówek.


Na Wyśnikówkę dotarliśmy sprawnie i bez pośpiechu. Przed nami miała być cała noc na obserwację nieba, więc tempo marszu było w sam raz na nocne warunki. Na polanie wybraliśmy miejsce oddalone od wejścia na kopułę szczytową, by mieć jak najszersze pole obserwacji sfery niebieskiej. Nieco dalej stał już inny namiot, a sąsiedzi także przygotowywali sprzęt fotograficzny na spodziewane przedstawienie wśród gwiazd. 
W mrokach gęstej nocy rozpoznawaliśmy poszczególne gwiazdozbiory, przynajmniej te łatwiejsze w identyfikacji. W okolicy nie było żadnych mocniejszych świateł, więc nic nie zaburzało blasku jakże licznych ciał niebieskich. 
Fotografowanie nocnego nieba nie należy do najłatwiejszych, a co dopiero gdy poluje się na jego szybko poruszające się obiekty! Niemniej cierpliwość przyniosła pierwsze efekty i udało mi się złapać bolid nadlatujący od prawej strony kadru. Był to akurat najlepiej uchwycony meteor, zapewne na tyle spory, by długo jaśnieć w przelocie, ciągnąc za sobą widoczną zjonizowaną smugę poświaty.
Zanim jednak czerń nieba zaroiła się od przecinających ją spadających gwiazd, północny nieboskłon począł mienić się czerwieniejącymi barwami zorzy północnej. Może nie polarnej, bo do bieguna jeszcze daleko, ale właśnie mieniącej się nad północną połową globusa :-)

Nad namiotem sunął po nieboskłonie Wielki Wóz. A może to Wielka Niedźwiedzica...? ;-)
Z prawej od brzegu kadru wpada pierwsza utrwalona na zdjęciu spadająca gwiazda.

Dodatkową atrakcją okazała się zorza!

Do gasnącej zorzy od prawej zmierzał samolot, czyli pięć czerwonych kropek.


Gdy przygasły Północne Światła (Northern Lights), czerń nieba jeszcze bardziej się pogłębiła. Od czasu do czasu, średnio co kilka minut, to z jednej to z drugiej strony na niewiele dłużej niż sekundę, a czasem nawet krócej, przemykały przez bezmiar nieba spalające się w atmosferze ziemi jaśniejące rozbłyskiem meteory. Albo pojawiały się poza kadrem, albo akurat migawka była zamknięta, albo też ich jasność nie odbiła się na fotografiach. Na poniższym zdjęciu widać nieco na lewo od centrum kadru skromny ślad takiego zjawiska.
Na kolejnym zdjęciu, w prawo i w dół od środka, widoczna kolejna smuga niebieskiego podróżnika.




Meteory nie spadały może stadami, ale w sumie naliczyłem ich ponad dwadzieścia, a tylko kilka załapało się na sesję zdjęciową. Niemniej z odnawiającą się resztkami czerwieni zorzą i przelatującymi samolotami, pozwalały nam tkwić przez kilka godzin ze wzrokiem utkwionym ku górze i mieć satysfakcję z tego niecodziennego, a raczej nieconocnego spektaklu :-)
Gdy już przedstawienie zdawało się tracić na intensywności, zalegliśmy w ciepłych śpiworach, by po krótkim śnie zbudzić się na wschód słońca.





Głośny sygnał budzika nie jest może najlepszym sposobem na rozpoczęcie dnia. Jednak po późnym zaśnięciu spałbym do syta bez ustawionego alarmu, toteż taka pobudka była tu i teraz uzasadniona.
Namiot zwykle ustawiam wejściem od strony wschodu, by bez opuszczania śpiwora stwierdzić, czy to, co widzę na niebie, kwalifikuje się do wyjścia, podziwiania i sfotografowania. Tym razem odpowiedź była pozytywna. Barwy świtu i malownicze obłoki, zapowiadały piękny wschód słońca i takiż dzień.
Sąsiedzi także nie przespali tego wydarzenia i poranek zastał ich już na nogach.
Słońce wyszło dokładnie nad Sałaszem, którego grzbiet nie tak dawno pokonywaliśmy. Pomarańczowa tarcza podnosiła się zwolna znad horyzontu, zalewając okolicę swym ciepłym światłem.

Z namiotu wyjrzałem i już wiedziałem... :-)

Sąsiedzi też już na nogach.

Tego nie wolno było przegapić...!



Chwilo trwaj - jesteś piękna!


Gdy już osiągnąłem pełnie wzruszeń z kontemplowania tego zadawałoby się pospolitego zjawiska, czas było pomyśleć o śniadaniu z gorącą kawą bądź herbatą. Po chwili na zawietrznej namiotu weszła do pracy kuchnia polowa i niebawem gorące napoje utrwaliły poranne wrażenia. 
Także i sąsiedzi korzystali z tak pięknie rozpoczętego dnia, ciesząc się malowniczym porankiem i odwiedzając górującą na szczycie Mogielicy wieżę widokową.
Dla nas jednak rozkład dnia miał jeszcze inne pozycje na liście. Ja spokojnie mógłbym jeszcze zostać i przemierzać okoliczne szlaki, ale nie byłem tu sam. Takoż po spektakularnej nocy i sielskim poranku, zebraliśmy się do drogi powrotnej.

Pora na śniadanie.



Dzień się budzi na górach i w dolinach.

Jedni w dalszą drogę...

...inni w powrotną.


Poranny las przemierzany w dół zbocza na kierunku północno-wschodnim właśnie budził się do życia. Otwarte kwiaty sączyły chłodną rosę, a ciemne ostępy rozświetlały smugi słonecznego ciepłego światła, przenikające przez gęstwę konarów i liści. O ile nocą las jawił się tajemniczo, tak teraz zwolna rozświetlał swoje mroczne sekrety, napełniając je ciepłem i tak oczywistą jasnością. 
Poznawanie lasu o każdej porze doby jest niezwykłym doświadczeniem. O każdej porze wygląda nieco inaczej, ale zawsze ciekawie, znajomo, choć nierzadko tajemniczo i jakby odkrywany na nowo. I właśnie takie lasy i takie góry lubię najbardziej - odwiedzane często, ale za każdym razem z pierwiastkiem odkrywania ich jeszcze raz, jeszcze bardziej i jeszcze przyjaźniej...




Poranny brzeg lasu aż kipi od słońca.



Pewnie niebawem znowu tu zawitam... :-)

.

4 komentarze:

  1. Zazdroszczę zorzy, mi się nie składało by móc skoczyć w teren by ją oglądać. A ponoć w tym roku warunki były ku temu rewelacyjne.

    Pozostały chociaż spadające gwiazdy i starlinki, zawsze coś ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Arturze,
      Zorza była widoczna na sporym obszarze kraju, choć gołym okiem bardzo słabo. Dopiero dłuższe czasy naświetlania wydobyły głębie barw falujących po północnym niebie. Jakiś miesiąc wcześniej złapałem ją z balkonu w domu.
      A gwiazdy, meteory starlinki... Latają nam nad głowami, tylko trzeba czasem wzrok ku gwiazdom podnieść przy bezchmurnym niebie.
      I takiego nieba i dobrych szlaków w dzień i w nocy Ci życzę :-)

      Usuń
    2. Te inne obiekty widziałem, zresztą nie pierwszy raz. Bo jest jak mówisz, wystarczy popatrzeć w niebo :)

      Z zorzą miałem akurat wielkiego pecha, bo miałem wtedy nocki w pracy...

      Usuń
    3. Kumu w pracy dzionek leci
      Temu gwiazdka szczęścia świeci.
      Kumu jest bez pracy gorzej
      Temu świecą tylko zorze... :-)

      Usuń