Strony

poniedziałek, 14 października 2024

Lackowa - 14.10.2024.

Przechodząc przez okolicę w trakcie pokonywaniu Głównego Szlaku Beskidzkiego w czerwcu 2013, spojrzałem na nieco odległą Lackową. Dość wyraźnie górowała nad zatopioną w dolinie miejscowością, przez co niewątpliwie przykuła moją uwagę. Po jej zidentyfikowaniu, jakoś tak bez konkretnego planu pomyślałem o jej zdobyciu. 
Gdy po raz drugi pokonywałem GSB w czerwcu 2017, Lackowa była zamglona przy deszczowej pogodzie, ale spojrzenie w jej kierunku nie było obojętne.
Od tego czasu góra i zamiar jej zdobycia gdzieś tam pod czaszką krążyły.

Skończyło się upalne lato tego roku, nastała pogodna jesień. Gdy do tego zażółciły się liście drzew, podjąłem decyzję - kierunek Lackowa. Określiłem marszrutę na górę i trasę powrotu, powiadomiłem o planie koleżankę i w poniedziałek z rana ruszyliśmy w kierunku Beskidu Niskiego. Zahaczyliśmy jeszcze o Mochnaczkę Niżną, gdzie dostarczyłem zdjęcia z 2013 roku (!) Coraz węższymi drogami dojechaliśmy do Izb. Przed miejscowością trzeba było na chwilę zatrzymać się na wzgórzu, by uwiecznić pejzaż rodem z widokówek.

Krajobraz Beskidu Niskiego przed Izbami.

Lackowa oraz Izby u jej stóp.

Lackowa w pełnej krasie.


W Izbach chcieliśmy dojechać do darmowego parkingu, ale właśnie dzisiaj kładziono tam nowy asfalt, więc hikerowóz został zaparkowany obok kościoła, naprzeciwko pięknego starego drewnianego domu z przeszkloną werandą. Już wyobrażam sobie, jak wnętrze musi bajeczni pachnieć...
Gdzieś w połowie drogi do skrzyżowania, zdradzającej piękne jesienne kolory, natknęliśmy się na pachnącą smołą machinę piekielną. Za nią wstąpiliśmy na jeszcze miękką nawierzchnię, unikając trzech snujących się po niej walców. Doszliśmy do parkingu przy Końskiej Dolinie, za którą przy skrzyżowaniu z drogą drwali, zaczyna się umowny start na Lackową. No to wystartowaliśmy.



Kolory jesieni.

Nie ma przejazdu, ale za to będzie nowy asfalt.

Drogą z lewej będziemy wracać.

Darmowy parking.


Umowny początek trasy pieszej.


Wygląda na to, że od skrzyżowania droga zyska nową nawierzchnię do składu drewna ulokowanego już za wejściem do lasu. Zanim jednak pogrążyliśmy się w gęstym borze, zerknęliśmy na lewo na czapę Lackowej, jak i w prawo na rozległe łąki, przecinane porośniętymi korytami strumieni.
W lesie zaś po niedługiej chwili dotarliśmy do Przełęczy Beskid, przy której wzdłuż granicy ze Słowacją biegł szlak czerwony w kierunku naszej góry. Zanim zmieniliśmy kierunek, zarejestrowaliśmy jeszcze zbliżający się hałas, by po chwili dostrzec mijających nas crossowców.
Teraz już za czerwonymi znakami ruszyliśmy lekko pod górę.

Tu chyba też będzie asfalt do składu drzewnego, a może i parking...?

Czapa Lackowej.

Droga drwali, a zarazem ścieżka rowerowa.

Granica Państwa i ostry skręt na szlak.

Nawet jakby mnie bolały nogi...

Przełęcz Beskid.


Czerwony szlak za skrętem przy Przełęczy Beskid stara się uśpić nasze obawy. Wiemy dobrze, że niebawem dojdziemy do "Ściany Płaczu". I nie jest to z hebrajska zwany jerozolimski Kotel, a bodaj najbardziej stroma beskidzka ściana, a właściwie stromy stok. Ale póki co, idziemy pod górę całkiem łagodnym skłonem...

Tunel leśny :-)


Lekko pod górę.

Na szlaku.


No i jest! Za jednym z mijanych słupków granicznych dostrzegamy niewielkie obniżenie, a za nim coś na kształt rozbiegu skoczni narciarskiej! Nawet wspomniane obniżenie i próg przede mną, spokojnie mogłyby robić za skocznię narciarską... :-) Dobrze, że stok jest przesłonięty liściastymi drzewami, bo jeszcze przez minutę łudzimy się łagodniejszym nachyleniem.
Podchodzimy. No, jest rzeczywiście stromo. Niektóre kamienie zatopione w ubitej ziemi ułatwiają wspinaczkę, korzenie drzew też dają wsparcie stopom. Trzeba jednak uważnie wypatrywać luźnych kamieni, by nie pojechać w dół, bo hamowanie na takiej stromiźnie jakoś nie wydaje mi się ani łatwe, ani przyjemne. Staramy się zachować uwagę, bo choć to nie Orla Perć, to o lekceważeniu podejścia nie ma mowy. Odcinek stromizny nie jest na szczęście zbyt długi i do wyraźnego złagodzenia stoku musieliśmy poświęcić dwadzieścia minut, wliczają w to kilka ujęć fotograficznych z profilu trasy i spoglądających tęsknie ku górze.

Zaczyna się!

Naprawdę stromo...

Uwaga na luźne kamienie!


Po przełamaniu, stok wyraźnie łagodnieje. Teraz idziemy lekko, niczym po płaskim, jak lata temu Kazimierz Pułaski ;-) Spomiędzy nieco przerzedzonych drzew łapiemy dalsze widoki, w tym na nieźle prezentujące się Tatry. Spotykamy też parę wracających zdobywców, którym proponujemy powrót z nami inną trasą, na co przystają. A szczyt blisko, gdzie są już Iga z Tatą, z którymi mijaliśmy się na stromiźnie i przed chwilą. 

Na szczycie czas na pamiątkowe foty, pieczątki i pogawędki. Można jeszcze wzmocnić się zabranymi na tę okazję kanapkami i nawodnić po trudach napierania na "Policyjną Górę" - 997 m. n.p.m. Ja ponadto odpalam "Pejzaże Harasymowiczowskie" Wolnej Grupy Bukowina, gdzie w tekście wspomniana jest właśnie Lackowa. No i wielkie pochwały dla Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich Rzeszów za ufundowanie pięćdziesięciu ławek, z czego czterdziesta pierwsza służy odpoczywającym wędrowcom właśnie na szczycie Lackowej.

Gęsto rosnący las zazdrośnie strzeże pięknych zapewne górskich widoków, a chętnie zatopiłbym się w dookólnym horyzoncie z tej nieco innej lokalizacji, pokazującej znane góry z nieznanej perspektywy. 

Wypłaszczenie na kopule szczytowej.

Jedyne widoki spod szczytu.


Lackowa zdobyta!



Plus dla SKPB Rzeszów.

Słuchamy "Pejzaży Harasymowiczowskich".


W drodze powrotnej nie będzie już tak stromego zejścia, choć po początkowej łagodności, zbocze przez chwilę zmusi nas do wzmożonej uwagi na zejściu. Ale ten odcinek jest krótszy i całkiem przyjemny. No przecież jesteśmy w górach :-)
Dochodzimy do Przełęczy Pułaskiego, ale obecności tabliczki z nazwą nie wypatrzyłem. Wcześniej mogliśmy skręcić w stronę źródlisk Białej, ale z uwagi na spodziewane błota, postanowiłem za przełęczą odbić w drugą ścieżkę w lewo, oznakowaną strzałką i literą "B" jak Bieliczna. Bowiem to ku tej nieistniejącej od Akcji Wisła wsi kierujemy swoje kroki.

Powoli w stronę Przełęczy Pułaskiego.

Grzbiet Ostrego Wierchu.

Druga strona nieco mniej stroma.

Panie po stronie słowackiej.


Odcinek leśny nie jest długi, choć momentami nieco błotnisty. No, przez źródliska mogłoby nam nie ujść na sucho...
Wychodzimy na otwarty teren. Czapa Lackowej wygrzewa się pod ciepłymi promieniami słońca, przydając równie ciepłych barw żółcącej się liśćmi okolicy. Gdzie nie spojrzeć, piękno jesieni otacza nas zewsząd, słońce przygrzewa nieśmiało, a łagodny wietrzyk porusza wiechami traw. 
Samotny krzyż pośrodku rozległej łąki powiadamia, że ta piękna okolica była niegdyś zadomowiona przez człowieka, nawet niejednego. Na tych opustoszałych dzisiaj polach stały niegdyś chaty łemkowskie i innych społeczności współistniejących w zgodzie i przyjaźni.
Odległe zębiska tatrzańskich szczytów czy okazałe drzewiszcza, z daleka czy też z bliska były widzami wydarzeń dziejących się ty w czasach jakby dawno minionych.

135 metrów za Przełęczą, skręcamy na Bieliczną.

Jedna z najpiękniejszych gór pod słońcem :-)

Łąki Bielicznej.


Samotny krzyż pośród pól.

Beskid Niski i Wysokie Tatry.



Znajdujemy pojedyncze ślady obecności ludzkiej - czy to obecnie, czy w czasach przedwojennych i tuż po, kiedy wspomniana Operacja Wisła wyludniła doszczętnie tę wioskę. Pozostała podupadająca cerkiew, odbudowana i przekształcona w kościół, której skromne ściany bieleją w Bielicznej pod baniami nasadzonymi na gontowy dach. Nico powyżej można dostrzec łemkowski cmentarz i ostatnie ocalałe nagrobki. Niegdyś kwitło tu spokojne życie...
Zaglądamy do pocerkiewnego kościoła, który nie jest zamykany. Z dostępnej kruchty, przez kratę spoglądamy na skromne wnętrze. Może w tej niczym niezmąconej ciszy usłyszałbym głosy przeszłości zatopiony w zawieszeniu pomiędzy przeszłością a nadchodzącymi czasami...

Nieliczne współczesne budownictwo pasterskie w Bielicznej.

Cerkiew - kościół p.w. św. Michała Archanioła.

Cmentarz Łemkowski.







Do Izb już niedaleko. Lackowa cały czas orientuje nas z pobliża w okolicy. Idąc szeroką drożyną, napotykamy krowę odłączoną od stada. Emanuje spokojem właściwym tak swojemu gatunkowi, jak i łagodności mijanej okolicy. Ech Bieliczna - choć Cię nie ma - jesteś śliczna!
Dzisiaj dość ludnie jak na październikowy poniedziałek. Przed nami czwórka spokojnie spacerujących seniorów dopełnia kompletności spokojnego słonecznego krajobrazu. Tak powoli dochodzimy do nowego asfaltu, w miejscu niedawno mijanym ku górze. Plan wykonany, góra zdobyta, a powrót w miłej atmosferze, miłym towarzystwie i cudnych okolicznościach przyrody z pierwiastkiem nostalgicznej historii, powoli dobiega końca.


Jakżeby nie spojrzeć na Królową Beskidu Niskiego :-)




Na jesiennym spacerze.


Czernią asfaltowej wstęgi wracamy do swych pojazdów. Wymieniamy jeszcze ostatnie doświadczenia, informacje i przyjmujemy kierunek, każdy w swoją stronę.
A wracając, nie sposób spojrzeć na coraz dalszą Lackową i jej rozległą okolicę.
Beskid Niski sercu bliski :-)

Pętla zamknięta - misja wykonana!

I jeszcze kilka spojrzeń wstecz w drodze powrotnej...



Jedenaście lat temu ziarno Lackowej wpadło do mojej wędrownej duszy. Długo musiało kiełkować, by zakwitnąć tego pięknego jesiennego dnia...

Jednak góry są cierpliwe... :-)

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz