Strony

sobota, 19 października 2024

Nocka na Lubaniu - 18-19.10.2024.

Są góry lubiane i do tych niewątpliwie zaliczam Lubań w Gorcach, zresztą jako i całe Gorce. Co więcej, pod szczytem Lubania zamieszczono pod pastorałem sentencję "Gorce bardzo kochałem, a na Lubaniu wiele razy byłem." Zdecydowanie mogę potwierdzić te słowa Jana Pawła II, w moim wydaniu, póki co w czasie teraźniejszym.

Kilka lat temu odwiedzając wówczas pobudowane cztery wieże, miałem plan, by na każdej z nich się przespać. Zawirowanie w planach pozwoliło jedynie na zaliczenie nocki na Gorcu, więc tym razem miejscem noclegowym miała być wieża na Lubaniu.

Późnym - jak się okazało - zbyt późnym popołudniem, wyszedłem z Tylmanowej zielonym szlakiem ostro pod górę w kierunku Lubania. Piękne widoki z wysokiego cypla pozwoliły złapać pierwszy oddech, ale czas gonił i trzeba było napierać dalej. Przydrożne figurki z zafrasowaniem przyglądały się mojemu trudowi, aż minąłem wszystkie stacje drogi krzyżowej.




Kalwaria Tylmanowska to niezła rozgrzewka...



Za łąką górował szczyt Makowicy, na którą trzeba było nieźle podchodzić. To więcej niż na rozgrzewkę, bo sprzed lat pamiętam występowanie za górą niewielkiego siodła, więc będzie łagodniejszy odcinek. Niemniej cała trasa wyceniona była na ponad trzy godziny marszu z przewyższeniem ponad 900 metrów. Będzie się na czym zmęczyć, bo deficyt czasu nakazuje przyjęcie wysilonego tempa, by dojść na wieżę przed zachodem słońca. 

Makowica ahead!


Chwila wytchnienia na płaskim odcinku.


Pod górę nie było lekko, bo na przewidywane warunki zabrałem ciepły śpiwór i nieco więcej ubrania. Przez to waga bazowa (bez jedzenia i picia) mojego plecaka, wynosiła niecałe 9 kilogramów. Plus pasza i wyszło ponad 11 kilo. Niby niewiele, ale jednak więcej niż nic :-)

Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wykazał wrażliwości na mijane barwy rozszumionej kniei. Aparat pracował regularnie, uwieczniając jesienną paletę kolorów z przebijającym się przez nie słońcem, w kierunku którego maszerowałem. Jeszcze soczysta zieleń ustępowała coraz częściej żłóciom we wszystkich odmianach i odcieniach. Promienie słoneczne zapalały kolory, nadając im mieniącej się soczystości tak na drzewach, jak i na opadłych już zwijających się i szeleszczących pod butami liściach. Aż szkoda, że nie mogłem na fotografowanie poświęcić więcej czasu...



Przepiękne słoneczne barwy jesieni.



Gdybym się tak nie spieszył...


Pasterski Wierch wyprowadził mnie na pułap 1100 metrów, co po pierwsze znacznie przybliżyło do celu, a po wtóre ukazało piękne widoki z brzegu lasu. Tatry i Pieniny kusiły swymi graniami w niezłej przejrzystości powietrza. Górą już nieźle dmuchało, zatem horyzont powinien być przewietrzony.


Tatry Wysokie zapowiadają dobrą widoczność.

Trzy Korony i Nowa Góra w wieczornych promieniach słońca.

Ślepnąc od jesiennych barw... :-)



Nieubłaganie nadchodził czas zachodu słońca, więc wyścig z tymże czasem trwa. Jednak wieczorny chłód i coraz mocniejsze podmuchy wiatru, zmusiły mnie do zatrzymania się w osłoniętej leśnej alei, by założyć polar, bo podkoszulek z windstoperem nie zabezpieczały wystarczająco termiki, a chłodzony pot na plecach mógł mnie konkretnie przeziębić. Przerwa trwała zaledwie pojedyncze minuty, po czym mój górski pociąg pospieszny wznowił dzielne sapanie pod górę.


Przerwa (jedyna) na włożenie polara.

Zdobywanie pułapu dnia.


Średni Groń to brat Lubania o tym samym wzroście, choć niektóre źródła podają większą wysokość samego Lubania. Dzieli ich zaledwie 500 metrów przez łąkę z bazą namiotową, a dla mnie to jeszcze kilkanaście minut do wieży. 
Niestety, moja walka z czasem nie pozwoliła zdążyć na podziwianie zachodu słońca z wieży, bo najpierw na grani Tatr nie dostrzegłem pomarańczowej poświaty, a nieco dalej przez drzewa dojrzałem epilog zachodu. Przyziemne rozsnute szeroko pasma chmur barwiły się pomarańczowym światłem słońca chowającego się pod horyzontem. W dolinach nastawał mrok, powoli pochłaniając swą ciemnością wszystko, co leży poniżej widnokręgu. Jedynie góry, których jak okiem sięgnąć było kilka bliższych i dalszych pasm z niezliczonymi szczytami, chciwie połykały ostatnie rozproszone promienie pomarańczy w wielu odcieniach. 
Zwolniłem nieco kroku i już spokojnie przeszedłem przez bazę w kierunku wieży.

Pasmo Przehyby i Radziejowej.


Cel na celowniku :-)

Lekko pobielone i nieco zamglone...

...a tak się spieszyłem...



Z bazy na wieże to rzut beretem (a napewno z wieży) :-)


Szczera prawda.


Na wieży kilka osób kończy swą przygodę fotograficzną, a ja łapię w kadry to, co jeszcze zostało. Słońce oczywiście już dawno znikło, ale wierne góry znaczą całkiem dobrze znany horyzont. Rozpoznaję szczyty Tatr, spoglądam na Babią Górę z przyległościami, jest Gorc, dumnie prezentuje się Mogielica... Taaak... Wracają wspomnienia przechowywane przez lata pod powiekami i w zbiorach zdjęć, uaktualniam zapomniane elementy krajobrazu i cieszę się dotarciem na miejsce przy choćby ostatnich światłach dnia.

Na wieży wiatr wieje niczym niepowstrzymywany. Sprawdzam pasaż północny flankowany klatką schodową, ale nawet przy samej podłodze zawirowania mocnych podmuchów zniechęcają do kimania na wieży. Mam - owszem - bivy bag (worek biwakowy / pokrowiec na śpiwór), ale mam też namiot, a baza namiotowa jest na swym południowo-wschodnim narożniku dobrze osłonięta od wiatru. Po konsultacji z kolegą postanawiam nocować na dole.

Normalnie - szkoda zachodu...

Halo! Babcia!?!

Ile razy jeszcze spojrzę w stronę Tarzańskich szczytów...


Gorc

Mogielica



Schodząc, od wschodu dostrzegam wielką uśmiechniętą gębę rumianego księżyca. Wydaje się, że kpi z mojego spóźnienia. No cóż, walczyłem dziennie dzielnie i tak całkiem po ciemku nie poległem. Polegnę za to pod namiotem, ale o tem potem :-)





Mimo pory roku i pory dnia, w bazie - niby nieczynnej - kręci sie kilka osób. Do zapadnięcia gęstego mroku jest nas sześć osób i rozkładamy swe namioty. Jest jeszcze trochę czasu na pogaduchy, na kolację i kubal gorącej herbaty. Gdy gaśnie ognisko, rozchodzimy się do swoich schronień i z szumem górnych wiatrów, pogrążamy się w nocnym spoczynku.

Nie ma jak w bazie :-)

Dobranoc :-)



* * *



Zbudziłem się jeszcze zanim zadzwonił budzik. Wypada się przynajmniej nie spóźnić na wschód słońca! Dosypiam więc czujnie by nie przegapić alarmu, który niebawem do szczętu wyrywa mnie brutalnie z władania Morfeusza. Wskakuję w spodnie, buty i sweter puchowy i po krótkim ogarnięciu się wpinam - przechowywany w śpiworze - akumulator do aparatu i ruszam ku wieży. Po drodze obserwuję górującą nad zachodnią sferą jakby zmalałą tarczę księżyca i spokojnie wchodzę na wysoką drewnianą konstrukcję.

Pobudka o świtaniu.



Okolica jeszcze zdaje się smacznie spać, zatopiona w chłodnych dolinach, otulona gęstymi obłokami kłębiącymi się nad leniwymi wodami Dunajca. Poranne zorze rozweselają zimny świt, informując o nadchodzącym wyjściu dziennej gwiazdy. W bazie też już pusto, bo chyba w komplecie wszyscy są na wieży. Aparaty przygotowane, smyrfony na podorędziu.

Nad Dunajcem gęsta mgła.

Coś się czai za Beskidem Sądeckim...



I wreszcie jest! Na południowym stoku Radziejowej rozlewa się pomarańczowe światło z wyłaniającej się żarzącej kuli. Z każdą minutą wychyla się coraz śmielej, biorąc w swe władania rozpoczynający się dzień i cały fragment globusa leżący na zachód od wschodu :-)

Wstało!




W dolinach już jasno, ale na razie tylko z rozproszonego światła. Bezpośrednie promienie słoneczne jeszcze tu nie docierają, liżąc wysokie góry od ich szczytów i stopniowo pełznąc po zboczach ku dolinom.
Obserwatorzy kontemplują poranne piękne widowisko na czystym niebie, a wśród bezwietrznej niemal ciszy, słychać tylko odgłosy migawki to mechanicznej, to generowanej cyfrowo. Sesja fotograficzna trwa w najlepsze.


Gorc w słońcu.

Turbacz o poranku.

Na widowni było nas więcej.


Granie Tatr już na dobre poczęły się kąpać w ciepłych barwach słonecznych, rozgrzewających lekko ośnieżone szczyty. To właściwie szron, osiadający z dunajcowych oparów na obmarzających skalnych masywach. Także i bliższe zalesione połacie Gorców zalewa potok gęstej słonecznej otuliny, rozpościerającej się dookoła. Nawet skłębione obłoki nad Dunajcem przybierają nieśmiało barw od docierających tu promieni słonecznych.

Wschodnie granie w słońcu skąpane.




A w dolinach mgły.



Pieniny jeszcze nie wyzbyły się do końca porannych mgieł. Obmywające je nurty Dunajca meandrującego tu głębokimi kanionami w zawiłych przełomach, dostarczają świeżych oparów snujących się dolinami i unoszonych ciepłem słonecznym ku górze. 
Pobliski Wdżar z czekającym na pełnie zimy stokiem narciarskim, skąpany w słońcu, kontrastuje z morzem mgieł, chmur i obłoków zawieszonym nad dumną rzeką i jej brzegami. Jest tam li Dunajec, czy może cały wyparował w te tumany...? ;-)



Góra Wdżar.


Na wieży oprócz mnie nie ma już nikogo. Wszyscy zeszli do bazy, skąd snuje się dymek porannego ogniska. No właśnie - może by tak na śniadanie? Schodzę i ja i dołączam do towarzystwa. Jest herbata i chleb z wędzonym serem. Tak po góralsku :-)




Ostatni zlazłem z wieży i ostatni się zbiorę z bazy. Miałem jeszcze trochę dospać w nasłonecznionym namiocie, ale rozbudziłem się na dobre. W międzyczasie (podobno słowo "międzyczas" nie istnieje w słowniku, ale używam go, bo dobrze oddaje następstwa w chronologii wydarzeń) przybywają na Lubań biegacze, za nimi wędrowcy i ciągle ktoś przychodzi i idzie dalej. 
Ja zaś przebieram się na ciepły dzień wędrowania i powoli pakuję cały majdan do sporego plecaka.
Właśnie na tę okazję zabrałem sprezentowanego mi w Izraelu przez Dudiego, Ospreya Aether 60. Dudi jest postawnym gościem, przez co plecak ma uprząż w rozmiarze większym niż na mój gabaryt. Niemniej pod górę układał się całkiem poprawnie na moich plecach, głównie dzięki dopasowaniu górnego punktu mocowania uprzęży, by maksymalnie zjechać szelkami w dół. Udało się wzorowo, za co doceniam producenta, a przede wszystkim: Wielkie Dzięki DUDI! :-)

Śpiwór Małachowski UL900II, samopompa Thermarest Prolite Plus, plecak Osprey Aether 60.


Naturehike Taga 1 w zacisznym zakątku.

Namiot w bazie pod Lubaniem.

Gotów do wymarszu!


Wyruszyłem. Na południowych stokach szczytowej kopuły Lubania rozłożyło się już sporo amatorów słonecznego wypoczynku. Po raz trzeci wchodzę na wieżę, by pożegnać się z okolicą.  Poranne mgły już kompletnie odparowały, a tafla Dunajca spokojnie odbija błękit nieba w swej głębokiej toni.
Zostawiam góry na swoich odwiecznych miejscach i z pewną nutką nostalgii schodzę na czerwony szlak.

Jesienna słoneczna sielanka :-)

Ostatnie spojrzenia z wieży.

Czacza Turbacza ;-)

A tam gdzieś niedawno spałem.



Czas schodzić w doliny.




Trzeba zejść do Ochotnicy. Zastanawiam się tylko, czy zielonym, czy niebieskim szlakiem. Obydwa już mnie prowadziły, więc czas na powtórkę. A że pierwszy na trasie jest niebieski, to kieruję się za jego znakami. 





Rano mieliśmy lekki przymrozek, którego dowody jeszcze teraz w południe da się zauważyć na północnym stoku. Górą jednak wszystko nabrało już ciepła od słońca wędrującego po niemal bezchmurnym niebie, ale od ziemi nadal czuje się emanujący chłód. 
Po drodze mijam ludzi zmierzających pod górę, trafia się nawet holownik rowerowy - mama z synkiem. No i kto tu mocniej kręci korbą...? :-)

W nocy upał jakby zelżał... ;-)


No to mama nieźle przeholowała...! ;-)


Szlak prowadzi szeroką wygodną drogą. Zdawało by się, że nawet znaków nie potrzeba. Ale skoro jest szlak, to są i znaki, a skoro są znaki, to jest i ...znakarz!
Skoro sam opracowałem, wytyczyłem i oznakowałem ścieżkę dydaktyczno-historyczną "Niepodległa", to mogę do znakarza i jego pracy odnieść się z praktycznego punktu widzenia. Kolega jest profesjonalistą, co widać po wzorowym znakowaniu i gruntownej wiedzy. Nawet gdybym chciał mu coś dopowiedzieć, to wiedzę teoretyczną i praktyczną wykorzystuje bezbłędnie. A właśnie po to by na trasie nie błądzić, są szlaki, znaki i znakarze. Tak trzymać kolego! :-)


Młody czarnolas ;-)


To była M. Spotkałem ją przy świeżo namalowanym znaku. Jaka szkoda, że nie szliśmy w tym samym kierunku, bo górskich tematów poruszyliśmy wiele. Ujął mnie jej entuzjazm i determinacja. I potrzeba bycia w górach. Jak ja to znam... Zatem - do powtórnego spotkania na szlaku M... :-)

Na szlaku...


Sprawdzam poprawność oznakowania na trasie. Jest bardzo dobrze. W każdym miejscu w którym zastanawiałbym się gdzie pójść, są znaki, a po przyjęciu zmienionego kierunku jest "potwierdzacz". Jeśli tylko turysta ma oczy otwarte, te znaki poprowadzą go niezawodnie. Dzięki kolego za Twoją pracę!

Nowe znaki się pojawiają.



Odbicie z drogi właściwie oznakowane.

Wejście z asfaltu w leśną ścieżkę z kompletem znaków.



No i doszedłem do Ochotnicy Dolnej. I bynajmniej to nie jest mój cel. Niby jest, a jednak nie, bo moim celem są góry, a doliny, cywilizacja, to tylko poczekalnia...

Mój (nie)standardowy selfik :-)

Kościół p.w. Znalezienia Krzyża Świętego w Ochotnicy Dolnej.

Nowy kościół w budowie.

Z Ochotnicy miałem zamiar do Tylmanowej pójść asfaltem - dwójką i krajem :-) Spotkałem jednak miłych ludzi, którzy zaproponowali mi podwózkę. Jako że asfalting nie jest moją ulubioną dyscypliną, z podwózki skorzystałem. A przy okazji miło porozmawialiśmy, acz na krótkim dystansie... Dziękuję!

Gorce bardzo kochałem, a na Lubaniu wiele razy byłem...

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz