Kiedy w prognozach na następny poranek przewidywane są mgły, wiem, że z wieży na Szpilówce mogę liczyć na takie właśnie zamglone pejzaże. Najlepiej to uchwycić z poprzedzającym je zachodem słońca i przeczekiwanie pod namiotem do mglistego świtu.
Nie inaczej było i tym razem, chociaż tylko w zamiarach. Spiesząc bowiem na zachód słońca, widziałem przez leśne ostępy coraz niżej schodzącą pomarańczową tarczę, a przed wejściem na wysoką konstrukcję, pomiędzy drzewami dostrzegłem ostatni fragment tarczy kryjącej się za horyzontem. Gdy podniosłem aparat do oka, było już po fakcie...
Na pociechę miałem bardzo wyraźnie zarysowany widnokrąg, z pięknie wyrastającą zza Kostrzy Babią Górą. Zachodnia sfera była doskonale przewietrzona i prezentowała górskie pasma i szczyty z pełną ostrością, aczkolwiek w cokolwiek zbyt szybko zapadającym zmroku. Nie pozostało mi nic innego jak skupić się na nocnych ujęciach, a po zniknięciu ostatniej poświaty kończącego się dnia, wypatrywać komety C/2024 S1.
Kometa miała się ujawnić nieco później, więc spróbowałem wykonać kilka ujęć nocnych. Nie było to łatwe, gdyż wiał mocny wiatr kołyszących wieżą i napierających na statyw z aparatem. Długie czasy otwarcia migawki skutkowały pojawianiem się zygzaków świetlnych na zdjęciach. Dopiero znaczące podniesienie czułości matrycy dało akceptowalny efekt. Dzięki temu Wielki Wóz vel Wielka Niedźwiedzica parkująca na nocnym nieboskłonie nad Lipnicą wygląda na tyle nieruchomo, jakby zaciągnęła ręczny hamulec.

Skoro już doszedłem do jako takiego ładu w walce ze stabilnością aparatu, odwróciłem go na kierunek południowo-zachodni, skąd spodziewałem się dostrzec kometę. Gołym okiem się to nie udało, podobnie okiem uzbrojonym w optykę lornetki. Tym samym skierowałem obiektyw aparatu w stronę określoną jako przewidywana strefa obecności interesującego mnie ruchomego ciała niebieskiego i wykonałem kilka ujęć. Po przejrzeniu ich w powiększeniu dostrzegłem wreszcie słaby ślad komety w prawej górnej ćwiartce zdjęcia, wysoko nad górą Kamionna. W kadrze pojawiło się też kilka satelitów, z czego wyraźnie widać bardzo jasny ślad przelotu w lewej górnej ćwiartce, a po dokładnej analizie wypatrzyłem jeszcze kilka innych orbiterów i samolotów. Niestety, brak jasnego obiektywu i zastosowanie wysokiej czułości matrycy, wprowadziło do obrazu dużą ilość barwnego szumu, znacznie obniżającego klarowność nieba. Ale i tak amatorski sprzęt pozwolił na szczątkowe uchwycenie subtelnej struktury Drogi Mlecznej i ruchomych obiektów na tle jeszcze nie całkiem czarnego tła nieba.
Po nierównej walce o kometę, raz jeszcze spojrzałem na Ursa Major nad Lypnycza Murata, po czym zawinąłem się w puszysty ciepły śpiwór i pogrążyłem w królestwie Morfeusza.
* * *
Coraz krótsze dnie i dłuższe noce sprzyjają wysypianiu się. Gdy więc nad ranem zadzwonił budzik, nie miałem oporów, by ruszyć na mgliste łowy.
Nad Lipnicą mgiełki bylejaczyły się symbolicznie za jesiennymi barwami rozległego boru, ale już Iwkowa dosyć szczelnie pokryła się zimną opończą niczym rozwieszoną nad ziemią gęstą rozsnutą pajęczyną.
W porannym chłodzie zapowiedzią ciepła mieszkalnych wnętrz znaczyły się łagodne smugi dymów, a pobliski tartak poziomo ścielącym się obłoczkiem zasygnalizował pracę suszarni drewna.
Zaś nad Lipnicą i na samej wieży status quo pozostawał niezmienny.
Spoglądając na siodło pomiędzy Białowodzką Górą i wschodnim stokiem góry Chełm, wyraźnie widziałem słowackie szczyty gór, pojawiające się jedynie przy dobrej przejrzystości powietrza.
Z tej leniwej kontemplacji wyrwał mnie jednak pierwszy promień wschodzącego słońca, gdzieś znad oślepionych jaskrawą jasnością szczytów Beskidu Niskiego.
Słoneczna tarcza powoli, acz metodycznie wznosiła się nad horyzontem, rozlewając się jasnością na okoliczne szczyty. Doliny jednak wciąż pogrążone były w zimnych porannych półmrocznych chłodach, czekając na obudzenie pomarańczowymi promieniami solarnego ciepła.
Odwracając się od kierunku wschodniego, powoli można było na wyższych partiach wzgórz dostrzec malujące je ciepłe i żywe barwy. Uśpione lasy budziły się do nowego dnia, a doliny ziewały mgłami, jakby czekając na swoją porcję zbawiennego ciepła.
Kiedy słońce zaczęło swymi promieniami szperać nie tylko po wyżynach, ale i zaglądać w doliny, skupiłem się na tym fascynującym widowisku. Zdjęcia w swej statyce nie oddają dynamiki zmian, którą na kolejnych ujęciach można dostrzec i złożyć w wyobraźni w poranną barwną dynamiczną akcję. Zdecydowanie przydałoby się tu zastosowanie fotografii poklatkowej, prezentującej w przyspieszonym czasie grę świateł w kłębiących się niby niewinnych mgłach. W przyspieszonym tempie dojrzałbym pełną ekspresję i plastykę zmian, niemal niedostrzegalną w czasie rzeczywistym. Pozostawiam Wam zatem jedynie komplet nieruchomych ujęć, z wiarą w animowanie ich w swej wyobraźni.
Coraz wyżej wschodzące słońce sukcesywnie oświetla zalesione wzgórza, a prześwitując przez i pomiędzy drzewami, kładzie długie smugi świateł prztykanych cieniami i maluje plastykę obrazów, rozbijając promienie o budynki, wieże kościelne i anteny przekaźnikowe.
Blade mgły stopniowo nabierają kolorów, żółcąc się wszelkimi odcieniami, nasycając zielenią przestrzeliwanych drzew i budząc do życia oszronione delikatnym przymrozkiem pola i łąki.
Gdzieś tam po drugiej strony Nagorze i Lipnica już całkiem obudzone, a dolina Iwkowej nadal zdaje się dosypiać, zanim coraz wyżej wędrujące po nieboskłonie słońce obudzi ją i ogrzeje.















Aparat pracuje na pełnych obrotach. Drobne, zdawałoby się niedostrzegalne zmiany w walce świateł z cieniami i mgłami przynaglają mnie do łapania kolejnych powtarzających się, lecz nieco innych ujęć. Dla mnie to ciągły spektakl dziejący się pod błękitnym płaszczem nieba, który z najwyższą uwagą obserwuję, przeżywam i uwieczniam. Choć o poranku marzną mi dłonie, nie wypuszczam z nich aparatu, nie chcąc stracić żadnej stopklatki z przepięknego porannego filmu, który oglądam w najwyższej rozdzielczości i najszerszej panoramie, jakiej żaden ekran nie jest w stanie mi zaoferować. Nawet ten poranny chłód oblepiający mnie nawiewaną to niewidoczną już mgiełką, dopełnia kompletności przekazu w niemal kompletnej ciszy. Lekki wietrzyk tworzy tonujące tło dźwiękowe, w które wplatają się odległe odgłosy budzącej się natury i towarzyszącej jej cywilizacji.
Okolica budzi się już na dobre, a poranne mgły zwolna unoszą się w asyście ogrzewającego je słońca.
Nieco zziębnięty miałem początkowo zamiar ogrzać się i dospać w ciepłym puchowym kokonie zimowego śpiwora Małachowski UL900III, zabranego z myślą o lekko już mroźnym poranku, lecz późno wstający dzień dojrzewający w coraz cieplejszych promieniach słońca, zmobilizował mnie do zwinięcia się po krótkiej ekspozycji w słonecznej kąpieli. Spakowałem się sprawnie jak już nieraz przedtem, raz jeszcze ogarnąłem okolicę spojrzeniem i z podniebnej loży porannego teatru, zstąpiłem na twardy grunt słonecznej codzienności :-)
Jak łatwo było zgadnąć, po kontemplacji przygruntowych barw i cudów przyrody, zadokowałem do mojej ulubionej lokalizacji - kapliczki / pustelni Urbanka, przy źródle z wyborną i krystaliczną wodą.
Nigdzie tak jak tu nie smakuje najprostsze choćby śniadanie czy jakikolwiek prozaiczny posiłek. Nawet moja autorska owsianka skomponowana i spakowana dwa lata temu, na wodzie od Urbanka jest nadal wyborna i oczywiście nadal ma wolności smak :-) A jeśli jest jeszcze coś słodkiego do aromatycznej herbaty, to tak, jakby mnie aniołowie karmili (czy też aniołowe karmiły ;-) ).
Czas do domu. Rozpłynąłbym się tu jeszcze z błogości. A przecież przyjemności należy sobie dawkować, a od dzisiejszego świtu kto wie, czy już nie przedawkowałem ;-)
Ciekaw jestem zdjęć, jak wyszły, czy uda się na nich pokazać to, co w realu widziałem. Pewnie nie do końca, ale co mam, tym się podzielę.
A tymczasem jeszcze nieco wilgotne i mroczne ostępy zaprowadzą mnie do domu...
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz